Arka Gdynia. Paweł Sasin: Wyniki i atmosfera
Bohater nietypowego transferu między konkurentami w walce o Ekstraklasę, Paweł Sasin nie patrzy za siebie.
Maciej Słomiński, Interia: Jeśli dobrze liczę Arka Gdynia jest w pana karierze dziewiątym klubem grającym w najwyższych dwóch ligach. Nigdy nie grał pan za granicą, ale raz był blisko, gdy będąc piłkarzem Korony Kielce dostał ofertę z Sheffield United, wówczas drużyny Premier League.
Paweł Sasin, zawodnik Arki Gdynia: - Klub angielski obserwował mnie w paru meczach, przysłał ofertę w ostatnim dniu okna transferowego. Niestety było już po godzinie 14, w Kielcach nie było nikogo kto mógłby w imieniu klubu propozycję zaakceptować. Marcin Klatt był wtedy w siedzibie Korony, by rozwiązać kontrakt, dosłownie na jego oczach faks wypluł ofertę z Sheffield. Zabrakło 2-3 minut, by trafić do Premier League. Przez kilka dni ta sytuacja siedziała mi w głowie, jednak zostawiłem ją za sobą. Nie ma tego złego co by na dobre wyszło. Niedługo później poznałem moją żonę, z którą mam trójkę dzieci, tworzymy wspaniałą rodzinę. Coś za coś. Miło, że taka ofertę dostałem. Wielu pukało się w czoło, gdzie Sasin do Anglii, ale oferta była faktem. Nie ma już czego żałować.
A propos ofert jak pan zareagował gdy zadzwonił telefon z ofertą Arki Gdynia? Zaskoczenie, że ktoś chce 37-letniego zawodnika? A może myślał pan, że to pomyłka - Sasin to w naszym kraju popularne nazwisko.
- Na pewno zaskoczenie, ale miłe, oby takich więcej. Wielu patrzy na mój wiek, jednak nie przyszedłem do Gdyni za piękne oczy. Ostatnia runda w Górniku Łęczna była dla mnie udana, pokazałem że mogę dobrze grać w czołówce I ligi, a nawet wyżej. Cel jest jasny: przyszedłem pomóc Arce w awansie do Ekstraklasy.
Mówił pan o rodzinie. Przeprowadzka na drugi koniec Polski w pięć osób musi być nie lada wyzwaniem.
- Faktem jest, że osiedliśmy na dobre w Lublinie, w Górniku grałem od 2013 r. Trójka dzieci uczęszczała do placówek oświatowych. Przedyskutowaliśmy z żoną wszystkie za i przeciw. Zdecydował fakt, że nie mogłem dogadać się z Górnikiem w sprawie nowego kontraktu, obecny kończył się po bieżącym sezonie. Uważam, że zasłużyłem na nową umowę, przez tyle lat swoją postawą na boisku poza nim. Wyszło inaczej, dziś jestem w Gdyni.
Rozmawiałem niedawno z jednym z piłkarzy Górnika Łęczna, prosił by zapytać czy tęskni pan za Bartoszem Śpiączką?
- Znamy się z Bartkiem bardzo długo. Wrócił do Górnika się odbudować. W jego przypadku działa hasło: wszędzie dobrze, ale w Łęcznej najlepiej (śmiech). Tęsknie za nim, bo na razie w Arce nie mam z kim się sprzeczać. Nasze spory w Górniku przeszły do legendy klubu, Bartek to twardy zawodnik, bardzo ciężko przekonać go by zmienił zdanie.
Spotkałem się z opinią, że w szatni Arki ma pan wejść w buty Adama Marciniaka, który odszedł do ŁKS. Marciniak pełnił w Arce trzy role: zawodnika, człowieka odpowiedzialnego za atmosferę i mentora dla młodszych piłkarzy.
- Przychodząc tutaj nawet nie wiedziałem, że Adam Marciniak odchodzi. Szanuję go jako piłkarza i człowieka, nie spotkałem się ze złą opinią na jego temat. Ja zawsze jestem sobą. Kiedy jest praca to zasuwamy, natomiast nie wyobrażam sobie, żeby w szatni nie było miejsca na tzw. "piłkarskie jaja". Myślę, że mam smykałkę do tworzenia atmosfery. Dobry klimat tworzą wyniki i odwrotnie. To się nakręca. Mam nadzieję, że po sezonie będziemy mieli co świętować.
Jaka jest tajemnica pana długowieczności?
- Nie wchodząc w szczegóły piłkarze zasadniczo dzielą się na dwie grupy. Szybkościowcy i wytrzymałościowcy. Należę zdecydowanie do drugiej z nich. Zawsze miałem zdrowie do biegania. Głównym powodem tego, że utrzymuję się na profesjonalnym poziomie jest to, że nie imały się mnie kontuzje. Nie miałem żadnych poważniejszych urazów i oby, odpukać, tak zostało.
Oglądałem mecz Pucharu Polski Arki Gdynia z Górnikiem Łęczna, proszę mi wyjaśnić wasze ustawienie? Trójka z tyłu, natomiast zachowując odpowiednie proporcję pana rolę porównałbym do Philippa Lahma - zawodnika, który równie dobrze czuł się na prawej obronie jak w środku pomocy.
- Przez poprzednią rundę w Górniku grałem na prawej obronie, szło nie najgorzej. Gdy przyszedłem do Arki, trener Dariusz Marzec przedstawił mi alternatywne ustawienia, przekazał że będzie mnie wystawiał tam, gdzie najbardziej skorzysta drużyna. W meczu pucharowym wystąpiłem w środku pomocy, pozycja 6-8. Występowałem właściwie już na każdej pozycji na boku obrony i w pomocy. Miałem rundę w Górniku, gdzie trener Franciszek Smuda zdecydowanie postawił mnie na środku pomocy, na pozycji numer "6", trener Marzec był wtedy jego asystentem, być może moja postawa zapadła mu w pamięć? Dawno na tej pozycji nie grałem, ale pierwszy mecz wypadł pozytywnie, oby tak dalej.
Dziś pana kariera ma się ku końcowi. Gdy ją pan zaczynał w Śląsku Wrocław, były dramatyczne baraże o utrzymanie w II lidze z Arką Gdynia na stadionie, który teraz będzie pana domem.
- To było dawno, w 2005 r. Stawka była wysoka, były emocje, trochę się na boisku dałem we znaki Arce. Na sam koniec meczu otrzymałem czerwoną kartkę, Śląsk przegrał 1-2. Poniosło mnie, dziś bym zareagował inaczej. Grałem na tyle dobrze, że pod szatnią rozmawiałem z trenerem Czesławem Michniewiczem, który wtedy prowadził Lecha Poznań. Tym spotkaniem zapracowałem na transfer do "Kolejorza".
Jest pan posiadaczem trenerskiej licencji UEFA A. Trenował pan u topowych polskich trenerów - m.in. wspomnianych Smudy i Michniewicza. Ma pan już gotowy plan na życie po piłkarskim życiu?
- Od każdego z trenerów coś wziąłem dla siebie, od jednego mniej od drugiego więcej. Różne opinie krążą o trenerze Smudzie, ale nasz wspólny czas wspominam bardzo dobrze. Jego szkoła trenerska bardzo mi odpowiadała. Mówię o tym otwarcie, chciałbym zostać przy futbolu. Miejsc na ławce trenerskiej jest mniej niż chętnych, dlatego nie upieram się przy pracy szkoleniowej. Wiem, że wciąż rajcuje mnie piłka nożna.