Maciej Słomiński, Interia: Chciałem zacząć od pytania o ocenę minionego sezonu, ale właściwie na to pan już odpowiedział przedłużając umowę z trenerem Dariuszem Marcem. Czy to znaczy, że minione rozgrywki ocenia pan pozytywnie? Michał Kołakowski, prezes Arki Gdynia: - Przed sezonem awans do finału Pucharu Polski postrzegalibyśmy jako sukces. Z kolei brak awansu do Ekstraklasy na pewno sukcesem nie jest, planowaliśmy jak najszybciej do niej wrócić. Patrząc przekrojowo na cały sezon, pokazaliśmy, że drużyna mimo wielu zmian, które były nieuniknione jest w stanie grać dobrą piłkę i do samego końca liczyć się w walce o awans do Ekstraklasy. Do finału Pucharu Polski, Arka Gdynia była na mocnej fali wznoszącej. Potem z drużyny jakby trochę uszło powietrze. Moim zdaniem w formie z przełomu kwietnia i maja Arka awansowałaby do Ekstraklasy, a tak przegrała w półfinale baraży. - Na pewno rozgrywki Pucharu Polski jak i sam finał były bardzo angażujące. Na decydujący mecz drużyna wyjechała już tydzień wcześniej - najpierw na spotkanie ligowe w Sosnowcu, następnie kilkudniowe zgrupowanie w Woli Chorzelowskiej. Sam mecz kosztował dużo sił i zdrowia. Dobrym przykładem jest Luis Valcarce, który grał z niedoleczoną kontuzją. Mimo to, porażka z Rakowem nie podcięła nam skrzydeł. Przyszły jeszcze trzy kolejne wygrane w lidze - z Bełchatowem, Resovią i dobrze sobie radzącą Sandecją. Natomiast pod koniec rozgrywek zabrakło regularności. Dwa remisy, kolejno z Widzewem i Koroną skomplikowały naszą sytuację. Czy problemem Arki była zatem krótka ławka? W finale Pucharu Polski Raków wprowadził Davida Tijanicia, który zdobył zwycięskiego gola, mógł pozwolić sobie na zostawienie na ławce Mateusza Wdowiaka. Arka, z całym szacunkiem, wpuściła z rezerwy Kacpra Skórę, Pawła Sasina, Artura Siemaszko i Marcusa da Silvę. - Nie da się porównać budżetów klubów z Ekstraklasy i jej zaplecza. Będąc drużyną I-ligową nie da się mieć 20 zawodników na wysokich kontraktach. Bazujemy na piłkarzach, mniej znanych i czasem nie do końca docenianych, ale jednocześnie wiem, że każdy z nich ma umiejętności, jest ambitny i ma coś do udowodnienia. Najlepszy przykład, to finał Pucharu Polski - Fabian Hiszpański zrobił akcję meczu podając do Mateusza Żebrowskiego, który ostatecznie trafił do bramki. Obaj przyszli z 3-ligowego, a później 2-ligowego KKS Kalisz. Faktycznie dwaj piłkarze z Kalisza to chyba najlepsze transfery Arki w poprzednim sezonie. - Wielu zawodników sprawdziło się bardzo dobrze. Natomiast trzeba pamiętać, że każdy zawodnik przychodzi żeby pełnić określoną rolę w drużynie. Były zatem w ogóle jakieś nieudane transfery w minionym sezonie? - W połowie sezonu pożegnaliśmy się z kilkoma zawodnikami. Z tego co zauważyłem gdyńska publika nie do końca przekonała się jeszcze do braci Wolsztyńskich. - Rafał Wolsztyński strzelił dla nas trzy bramki, w tym zwycięską na jesień w meczu w Niecieczy. On i Łukasz mają swoje atuty, to dobrzy zawodnicy. Natomiast myślę, że z tej rundy nie są zadowoleni. Ile pieniędzy przeszło Arce koło nosa przez przegrany finał Pucharu Polski? - Nie patrzymy tylko na pieniądze, ważniejsze są sukcesy, szkoda że nie wygraliśmy tego Pucharu, bo byliśmy blisko. Tworzyliśmy lepsze sytuacje niż przeciwnik i straciliśmy prowadzenie dopiero w końcówce. Ale skoro pan pyta, to zwycięstwo w finale Pucharu Polski dawało pięć milionów netto. Porażka w finale to wpływ do klubowej kasy kwoty 750 tysięcy złotych netto. Do tego dochodzą premie od sponsorów, start w europejskich pucharach to też dodatkowy przychód dla klubu. Był pan wkurzony po finale? - Był zawód, nawet chyba większy niż po przegranym barażu z ŁKS. Prestiżu finału krajowego pucharu i półfinału baraży nie ma nawet co porównywać. Nie zakładaliśmy w budżecie dojścia do finału Pucharu Polski, a wygrana w nim pozwoliłaby wejść nam szybciej na jeszcze wyższy poziom - zarówno organizacyjnie jak i finansowo. A jak na klubowych finansach odbije się brak awansu do Ekstraklasy? - Dziś sytuacja finansowa Arki jest dobra. Czyli taka jaka powinna być. Wszystkie zobowiązania, które zastaliśmy w maju 2020 r. zostały już uregulowane. Jesteśmy na bieżąco ze wszystkimi płatnościami. Dużo pracy wymagało by zoptymalizować koszty, spłacić zadłużenie, w tym odprawy dla odchodzących piłkarzy. Bardzo skorzystaliśmy na dotacjach z tarczy, to były pieniądze bardzo ważne dla płynności klubu. Pierwszy PFR został już umorzony - to bardzo dobra wiadomość. Do tego dwukrotne podwyższenie kapitału o milion złotych plus stałe wsparcie miasta - to wszystko pozwoliło wyjść na prostą, a wręcz rozwinąć się. Dziś możemy tworzyć budżet z myślą o przyszłości. Wokół każdego większego klubu piłkarskiego jest grupa opozycyjna wobec właścicieli. Arka Gdynia nie jest wyjątkiem. - Jeśli chodzi o stowarzyszenie kibiców, akcjonariat mniejszościowy, to z mojego punktu widzenia relacje ze wszystkimi są dobre. Wszyscy wspierają Arkę. Oczywiście, jak wszędzie, jest jakaś opozycja, która od czasu do czasu czuje potrzebę żeby wylać swoje żale w mediach. Po barażowej przegranej Arki z ŁKS nie było wyzwisk z trybun i hejtu. Nie w każdym polskim klubie takie zachowanie kibiców byłoby regułą po porażce w decydującym meczu. - Myślę, że to dużo mówi zarówno o drużynie, poszczególnych zawodnikach, jak i o naszych kibicach. Porażka z ŁKS w barażu była pechowa, ten mecz pokazał jak możemy grać, jak bardzo nam zależy. Moim zdaniem, nie ma zawodnika Arki, który by źle zagrał w tym meczu. Zmierzamy w dobrym kierunku i stać nas na jeszcze lepszą grę. Sezon nie był łatwy, czasu nie było dużo, udało się jednak stworzyć drużynę względnie młodą, głodną sukcesu, której gra może się podobać. Kibice to dostrzegają i doceniają, a piłkarze, jak i my wszyscy w klubie doceniamy, że fani - jeśli widzą zaangażowanie - są z Arką na dobre i złe.