Na początek przenieśmy się do deszczowej Anglii. Jest 2009 rok, a Paulo Sousa rozstaje się z pierwszym klubem, w którym pracował jako główny szkoleniowiec, czyli z zespołem Queens Park Rangers. Przygoda Portugalczyka - bo trudno nazwać to inaczej - skończyła się już po niespełna pięciu miesiącach. W atmosferze skandalu - dodajmy. W oficjalnym komunikacie poinformowano, że klub zakończył współpracę z Sousą ze skutkiem natychmiastowym, ponieważ ten "bez upoważnienia ujawnił wysoce poufne i wrażliwe informacje". O co chodziło? Otóż Portugalczyk żalił się w mediach, że prezes Gianni Paladini wypożyczył bez jego wiedzy do ekipy Nottingham Forest napastnika Dextera Blackstocka. To nie spodobało się włodarzom. Czytaj także: Glik szokuje! "Więcej wiadomości od Adama Nawałki niż Paulo Sousy" Paulo Sousa nie podbił Wysp Brytyjskich. Konflikty, zmiany klubów i żal Kolejnym przystankiem Sousy była ekipa Swansea. Na Liberty Stadium były zawodnik BVB i Juventusu wytrwał zaledwie sezon. Później... postanowił odejść. Rozwiązał kontrakt za porozumieniem stron, a następnie parafował umowę z Leicester City. Zanim jednak to zrobił także w ekipie "Łabędzi" zdołał popaść w niełaskę ówczesnego włodarza - Huwa Jenkinsa. Powodem były pieniądze. Sousa narzekał, że klub nie chce nagiąć pieczołowicie pilnowanego budżetu. Grająca w Championship drużyna liczyła się w walce o awans do baraży. Ostatecznie do osiągnięcia celu zabrakło jednego punktu. O wszystkim przesądziła fatalna końcówka sezonu, w której zespół Swansea wygrało zaledwie 2 z 11 spotkań. Sousa narzekał publicznie, że koszmarnej serii można było uniknąć, gdyby drużyna została wzmocniona. Początek pracy Sousy w Leicester był taki sam, jak jej zmierzch na "Stadionie Wolności" - nieudany. W 12 meczach Portugalczyk poprowadził drużynę do zaledwie czterech wygranych i w efekcie szybko stracił pracę. Nic więc dziwnego, że żałował później decyzji o opuszczeniu "Łabędzi" na rzecz "Lisów".- Z perspektywy czasu - tak, oczywiście, że popełniłem błąd, opuszczając Swansea. W tamtym czasie czułem jednak, że przenosiny do Leicester zagwarantują mi najlepszą szansę w mojej karierze. Wszyscy w życiu popełniamy błędy, ale liczy się to, co zrobimy później - mówił Sousa w rozmowie z "The Guardian". "Obiecanki cacanki", czyli Paulo Sousa w akcji W przypadku Sousy pomyłka zakończyła się kilkumiesięcznym bezrobociem w trakcie którego trener - jak sam przyznał - pracował nad swoim warsztatem. Nabyte umiejętności miałby mu się przydać w węgierskim Videotonie, do którego trafił w lipcu 2011 roku. Wytrwał tam stosunkowo długo (jak na swoje warunki), bo do stycznia 2013 roku, gdy zrezygnował z posady, argumentując swoją decyzję "powodami rodzinnymi". Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że... w tym samym czasie negocjował kontrakt grającym w MLS zespołem New York Red Bulls. O sprawie donosiły wówczas amerykańskie i węgierskie media, sugerując, że sprawa jest już przesądzona, a Sousa niebawem podpisze kontrakt w USA. Ostatecznie do tego nie doszło i po kilku miesiącach Portugalczyk trafił do ekipy Maccabi Tel Awiw. Czytaj także: Reprezentacja Polski. Zbigniew Boniek: Ja bym nie płakał po Paulo Sousie W Izraelu już w pierwszym - i jak się później okazało ostatnim sezonie - sięgnął po mistrzostwo. Na finiszu rozgrywek pojawiły się plotki o jego możliwym odejściu, lecz Portugalczyk definitywnie je uciął. - Zobaczycie mnie tutaj 10 czerwca - deklarował Sousa cytowany przez portal Maccabi-tlv.co.il w maju w końcówce sezonu 2013/14. - Nie lubię nieustannych spekulacji, ponieważ mam bliskie relacje z zarządem i piłkarzami - dodał. Brzmi znajomo, prawda?Słowa te były jednak warte tyle, co osławione "Together in Qatar", bo kolejną kampanię - 14/15 - Sousa rozpoczął już jako trener FC Basel. Włoski "romans" Paulo Sousy w Szwajcarii. Portugalczyk chciał więcej W Szwajcarii Sousa także podpisał kilkuletni kontrakt, także w premierowym sezonie zdobył mistrzostwo i... także odszedł. Tym razem do Fiorentiny. Ostatecznie Portugalczyk znalazł się na radarze innego klubu z Półwyspu Apenińskiego - Fiorentiny. Rozpoczął się romans obu stron, plotki narastały, a włodarze FC Basel nie zamierzali bezwiednie czekać na finalizację sprawy. W swoim premierowym sezonie we Florencji Sousa wywalczył piąte miejsce w tabeli Serie A. Rok później Fiorentina finiszowała na ósmej lokacie. Sousa chciał walczyć nawet o Scudetto, mówił o tym głośno, ale nie doczekał się wzmocnień, których się domagał. Finalnie zarząd powiedział "basta", a Sousę zastąpił Stefano Pioli. Chińska przygoda i francuski galimatias, czyli droga do polskiej kadry Portugalczyk za to pojechał za chlebem do Chin. Nie ukrywał, że powodem egzotycznej wyprawy były... pieniądze. Na stanowisku trenera drużyny Tianjin Tianhai zastąpił nie byle kogo, bo samego Fabio Cannavaro. Swoim zwyczajem pracował tam niedługo, bo niecały rok, w końcowym etapie swojej pracy wdając się w konflikt z miejscowymi piłkarzami. W końcu przyszła pora na ostatniego pracodawcę Sousy przed angażem w reprezentacji Polski - Girondins Bordeaux. We Francji Portugalczyk przebywał od marca 2019 do sierpnia 2020 roku. Nie dość że nie broniły go wyniki, a klub znajdował się w kryzysie, to jeszcze sporo dyskusji wzbudził kontrakt Sousy. Portugalczyk był jednym z najlepiej zarabiających trenerów w Ligue 1, a dodatkowo... miał mieć zagwarantowany procent od sprzedaży piłkarzy. Gdyby tego było mało, w sprowadzeniu do drużyny Remiego Oudina uczestniczył agent Sousy Hugo Cajudo, za co miał otrzymać sowitą prowizję. To także obiło się szerokim echem. Do tego doszły kłótnie z włodarzami, negocjacje z Benfiką oraz próba walki o odszkodowanie. Ostatecznie 51-latek opuścił więc ekipę "Żyrondystów", by po kilku miesiącach wylądować w reprezentacji Polski. Resztę historii chyba wszyscy znamy. Niczego nie można zakładać w ciemno, lecz kibice Flamengo muszą liczyć się z możliwością szybkiego rozstania z Sousą. Ten bowiem nie zwykł cumować na dłużej w jednym porcie. Brazylia kusi i przyciąga swoim pięknem, lecz to może nie wystarczyć. Zwłaszcza, że tętno w "Kraju Kawy" potrafi podnieść nie tylko czarny napój, a presja w południowoamerykańskim gigancie, jakim jest Flamengo, potrafi sprawić, że kolana się uginają. Dodatkowo - jak doskonale wiemy - historia lubi zataczać koło, a "przyszłość zaczyna się dziś, nie jutro" jak mawiał tak ukochany przez Sousę Jan Paweł II.