Ostatnią rekordzistką świata, która nie nazywała się "Aleksandra Mirosław" była Rosjanka, Iuliia Karpina. W listopadzie 2020 roku, w Moskwie, podczas mistrzostw Europy uzyskała wynik 6,96 sekundy. Polka wynik ten pierwszy raz poprawiła w trakcie igrzysk w Tokio. Uzyskała wtedy rezultat 6,84. Reszta jest historią. Od czasu zmagań w Japonii nasza gwiazda aż dziewięciokrotnie śrubowała własny wynik, w tym dwa razy - podczas zmagań w Paryżu. W poniedziałek, w trakcie kwalifikacji najpierw uzyskała czas 6,21, a potem... wręcz niewyobrażalnie wyglądający 6,06. Złamanie bariery sześciu sekund było o włos. Pojawiał się cień nadziei, że uda się to w trakcie środowych finałów. Kosmiczny wyczyn Aleksandry Mirosław. Złoto to nie wszystko Tak się ostatecznie nie stało. Mirosław w ćwierćfinale zanotowała czas 6,35, w półfinale - 6,19, a w boju o złoto - 6,10. Dla samej 30-latki miało to jednak zapewne drugorzędne znaczenie. Liczyło się przede wszystkim to, że na jej szyi Maja Włoszczowska mogła zawiesić olimpijskie złoto. O tym, jak ważne dla Polki są zmagania w Paryżu świadczyła też jej reakcja po triumfie. Podeszła ona do trenera, a jednocześnie męża i nie potrafiła ukryć łez. Pojawiły się one także w trakcie ceremonii dekoracji. Na podium oglądaliśmy też drugą z naszych zawodniczek - Aleksandrę Kałucką, która zdobyła brąz, w półfinale przegrywając właśnie z... Mirosław.