Klaudia Zwolińska w pięknym stylu zdobyła srebrny medal w K-1 w slalomie kajakowym i tym samym potwierdziła, że należy do czołowych zawodniczek na świecie. W eliminacjach oraz półfinałach miała drugi czas, a w finale na mecie zameldowała się za Australijką Jessicą Fox. Po zakończeniu zawodów wszystko odbywało się sprawnie. Zawodniczki w miarę szybko miały dekorację medalową, a następnie musiały poddać się badaniom antydopingowym. I tu zaczęły się schody, bo Polka próbkę musiała oddawać aż cztery razy (!), ponieważ wcześniejsze nie były idealne do badania. W Lasku Bolońskim, gdzie swoją siedzibę ma Polski Komitet Olimpijski, Polka spodziewana był ok. godz. 21.30. - Zaraz wsiada w samochód i będzie za 40 minut - zapewniano. Tymczasem - z powodu przedłużających się testów - do Domu Polskiego Zwolińska dotarła dopiero o północy. Tam czekali na nią działacze, dziennikarze i najwierniejsi kibice. - Bardzo przepraszam, że tyle to trwało - zaskoczyła wszystkich zebranych Zwolińska. Zwolińska: Myślałam o tym trzy lata Później otrzymała gratulacje i kwiaty, a na koniec poszła rozmawiać z dziennikarzami. Cierpliwie znalazła czas dla każdego, kończąc wywiady grubo po 1 w nocy. - Ale ja i tak jestem tak nabuzowana energią, że nawet jakby się teraz położyła do łóżka, to nie ma szans, żebym zasnęła. Te chwile były przez mnie wyczekiwane przez lata. To moment, o którym myślałam dzień w dzień od trzech lat, czyli po igrzyskach w Tokio. Zawzięłam się na ten medal i wciąż o nim myślałam. Budziłam się po nocach i zastanawiałam, co zrobić, by być jeszcze lepszą zawodniczką. I dzięki temu mogę teraz z wami stać, więc czemu mam z tego nie korzystać - uśmiechała się wicemistrzyni olimpijska. Z Paryża Piotr Jawor