Urodzona we Włocławku Angelika Szymańska, która swoją karierę powierzyła medalistce olimpijskiej z 1996 roku w Atlancie Anecie Szczepańskiej, w ubiegłym roku zdobyła brąz mistrzostw Europy. W roku olimpijskim jeszcze bardziej ruszyła do przodu, zostając wicemistrzynią świata. Ponadto na swoim koncie ma siedem podium w zawodach "Ligi Mistrzów", czyli turniejach Grand Slam (w tym jedne wygrała). Angelika Szymańska czuła, że świat się dla niej skończył. Krańcowe emocje debiutantki A dodatkowo do stolicy Francji przybyła rozstawiona z czwartym numerem. To wszystko było potwierdzeniem dla opinii publicznej i samej Szymańskiej, że w Paryżu ma prawo celować w życiowy sukces. I zaczęła bardzo optymistycznie, bo w pierwszym pojedynku pokonała przez waza-ari Włoszkę Savitę Russo. Czyli rywalkę, której jej trenerka, a wcześniej wybitna zawodniczka, najbardziej obawiała się w ćwiartce Polki. Niestety kres nastąpił w kolejnej potyczce z Meksykanką Priscą Acalaraz Aviti, która przechytrzyła naszą zawodniczkę jej techniką, zwyciężając na waza-ari. Już na tatami, obserwując pierwsze chwile po zakończeniu walki na pełnym dystansie, byliśmy świadkami bardzo przykrych scen. Nasza zawodniczka skuliła się, przycisnęła głowę do maty i przez kilkanaście sekund wyglądała jak ktoś, w kogo życiu wydarzyła się największa tragedia. W końcu jednak zebrała się w sobie, tradycyjnie podziękowała sobie z przeciwniczką walki, obie przytuliły się, ale najbardziej dojmujące momenty dopiero nadeszły... Po jakimś czasie, gdy w gronie dziennikarzy oczekiwaliśmy w tzw. mix-zonie, czyli po prostu w strefie wywiadów na zawodniczkę, wyłoniła się na początku długiego korytarza, ale znów aż poczułem ukłucie w sercu. Oglądałem bowiem olimpijczyka, dla którego w tym momencie świat się skończył. Szymańska nie była w stanie się pozbierać, idąc cały czas płakała, co jakiś czas chowając twarz w dłoniach. W takich miejscach w pierwszej kolejności uprzywilejowani są nadawcy telewizyjni, ale polskie stacje, choć w pełnej gotowości, nie doczekały się, aż judoczka przystanie przed kamerą. Niedługo potem znalazła się na naszej wysokości. Poproszona o wywiad najpierw odmówiła, ale jednak, zachęcana przez koleżanki i kolegów po fachu, spróbowała powalczyć z emocjami. Postawiła jeszcze kilka kroków, a następnie znów przykucnęła, skuliła się i głośno płakała rzewnymi łzami. Osobiście bolał mnie ten widok i choć była przestrzeń, by wykonać zdjęcie, poczułem wewnętrzną blokadę. Coś w środku podpowiedziało mi, żeby tego nie robić. Szymańska: W takich sytuacjach zwykle bardzo ciężko odrabia się straty Szlochająca Szymańska wreszcie otarła łzy i gdy kierowała się w naszą stronę, przez jedną z osób z polskiej misji olimpijskiej została podprowadzona, by zacząć od wywiadu telewizyjnego. I był to pierwszy i ostatni wywiad. Swoimi emocjami podzieliła się wyłącznie z telewizją Polsat Sport. Opuszkami palców ścisnęła oczy i wytrwała jeszcze moment, odpowiadając na pytanie, czy krwawienie z nosa, które wymusiło na początku walki przerwę, wybiło ją z uderzenia i zdekoncentrowało. - Nie, w tej sytuacji to nie ma żadnego wpływu, to było drobne krwawienie z nosa, które zresztą wykorzystałam na to, aby po tej chwili nieuwagi dojść do siebie. Była też sytuacja, w której przeciwniczka mocno założyła mi dźwignię, zatem to była dla mnie okazja, by powrócić do tej walki. Natomiast tym razem się nie udało - zakończyła wywiad. Artur Gac, Paryż