Sprawa zawieszenia Doroty Borowskiej, za znalezienie w jej organizmie śladowych ilości clostebolu, musiała pewnie mieć na nią jakiś wpływ. Jaki - tego się nigdy nie dowiemy. Nie trenowała z resztą reprezentacji, nie poleciała do Paryża wspólnie z innymi kajakarkami. Ćwiczyła indywidualnie, ale też udowadniała, że jest niewinna. Że zabroniony środek dostał się, gdy wcierała przepisaną przez lekarza maść w poranione łapy swojego psa. I dopiero w zeszłą niedzielę okazało się, że w Vaires-sur-Marne może startować. Popłynęła więc w jedynce na 200 m, ale też w kanadyjkarskiej rywalizacji w dwójkach, wspólnie z Sylwią Szczerbińską. Dziś, małym nakładem sił, uzyskały awans do wielkiego finału, znalazły się wśród ośmiu najlepszych osad świata. Być może trochę kombinowały, by znaleźć się z boku, być może tam były trochę lepsze warunki, mniej przeszkadzał wiatr. Przez większą część dystansu można było mieć wrażenie, że fortuna im sprzyja. Świetny start polskiej osady w finale C-2 na 500 metrów Szczerbińska i Borowska bardzo dobrze ruszyły, znalazły się w czołówce. Trzecie, czwarte, piąte miejsce - mocno to falowało. Gdy jednak dojechały do znaków oznaczających połowę dystansu, znalazły się na trzeciej pozycji. Chińskie mistrzynie olimpijskie, Shixiao Xu i Mengya Sun były poza ich zasięgiem, ale Kanadyjki: Sloan MacKenzie i Katie Vincent - już niekoniecznie. Tyle że z tyłu atakowały medalistki w tej specjalności z Tokio - Ukrainki Ljudmiła Luzan i Anastazija Rybaczok. I to one nabrały wielkiej szybkości, dopadły nasze zawodniczki na ok. 100 metrów przed metą, a później też i Kanadyjki. Polki zaś opadały jednak z sił, wyprzedziły je jeszcze Węgierki: Agnes Anna Kiss i Bianka Nagy. Na mecie powtórzyła się więc kolejność z igrzysk trzy lata temu: złoto dla Chin, srebro dla Ukrainy, brąz - dla Kanady. W tej ostatniej doszło do ciekawej zmiany: w poprzednich igrzyskach płynęły bowiem dwie siostry Vincent, a teraz starszą, Laurence Vincent Lapointe, zastąpiła MacKenzie.