Weronika Zielińska wiele w życiu przeszła. Początkowo uprawiała lekkoatletyczny wielobój, ale postawiła ostatecznie na podnoszenie ciężarów. Tu chciała się realizować i spełniać marzenia, a wszystko to w cieniu walki z depresją. Marzenia omal jednak nie legły w gruzach, kiedy to Polski Związek Podnoszenia Ciężarów nie wpisał ją na listę startową w mistrzostwach świata. Bez udziału w tej imprezie mogła wygrywać wszystko, a na igrzyska i tak by nie pojechała. Start w światowym czempionacie był bowiem obligatoryjny do uzyskania kwalifikacji. Związek ją skreślił, a ona jedzie na igrzyska. Jest oficjalne potwierdzenie Nie popisali się działacze. Nie popisał się też trener kadry Antoni Czerniak. Sprawę udało się jednak odwrócić i Zielińska dopięła swego. Najpierw została mistrzynią Europy, a potem uzyskała kwalifikację olimpijską po relokacjach. 27-latka to zawodniczka, która nie ma łatwego charakteru. Często mówi wprost o tym, co akurat ma języku. To jednak pomogło jej w walce z przeciwnościami, a tych w tym roku była cała masa. Zielińska miała w tym wszystkim wielkie wsparcie swojej trenerki Pauliny Szyszki. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Nie uzyskałaś kwalifikacji na igrzyska olimpijskie z rankingu, ale dzięki relokacjom tliła się nadzieja, bo jednak byłaś wysoko sklasyfikowana. Kiedy pojawiła się oficjalna informacja, że jedziesz jednak na igrzyska, to odetchnęłaś? To było chyba nerwowe wyczekiwanie? Weronika Zielińska: - Najważniejsze, że to już jest oficjalna informacja, a Polski Komitet Olimpijski potwierdził mój udział w igrzyskach. Cieszę się, ale nie wiem, czy odetchnęłam. Spełnia się zatem jedno z twoich marzeń? - Tak, choć tak naprawdę to jest tylko połowa marzenia. Wyjazd na igrzyska jest ogromnym zaszczytem i wyróżnieniem, ale spełnieniem mojego marzenia będzie dobry start w tych igrzyskach w Paryżu. Stać cię na walkę o medal już teraz, czy to raczej perspektywa kolejnych czterech lat? - Teraz ten start będzie na przetarcie, ale za cztery lata chciałabym już powalczyć o medal igrzysk. Oczywiście jeśli nic złego nie wydarzy się po drodze. Już teraz mogło się wydarzyć coś złego, bo Polski Związek Podnoszenia Ciężarów nie zgłosił cię pierwotnie do rywalizacji w mistrzostwach świata. Gdybyś tam nie wystąpiła, to przepadłaby szansa na igrzyska. Naszym ciężarom groziła katastrofa, ale twoja kwalifikacja na igrzyska ratuje nieco tę dyscyplinę. Czujesz dużą odpowiedzialność? - Będę dziesiątą polską sztangistą w historii na igrzyskach i jedyną osobą z tej dyscypliny w Paryżu. Zdaję sobie sprawę z tego, że w związku z tym będzie ogromna presja. Wiele osób mówi o tym, że uratowałam honor dyscypliny i że na moich barkach będzie spoczywać odpowiedzialność za polskie ciężary. Trzeba jednak brać pod uwagę to, że rok temu skreślono mnie z udziału w mistrzostwach świata, a tym samym w kwalifikacjach olimpijskich. Staram się zatem podchodzić do tego wszystkiego z chłodną głową, ale nie zawsze się tak da. Sama na siebie nakładam też dużą presję. Uważam, że w tym roku już wiele zrobiłam dla polskich ciężarów, a start w igrzyskach jest taką wisienką na torcie. Chcę się na tych igrzyskach dobrze bawić i czerpać radość z bycia tam. Chcę oczywiście też dobrze wystartować. Jakie to da miejsce? Zobaczymy. Staram się zatem uspokajać i siebie, i kibiców. Przez ten ostatnio rok dałam z siebie naprawdę wiele. Zawsze walczyłam do końca i na igrzyskach też tak będzie. Twoja historia to jest chichot losu. Zostałaś przecież skreślona przez działaczy, a teraz masz pewnie dużą satysfakcję, bo postawiłaś na swoim i walczyłaś do końca o ten start. Dla tych, którzy rzucali ci kłody pod nogi, to prztyczek w nos. - Duża satysfakcja nie wynika u mnie z tego, że wygrałam z systemem. Bardziej wynika ona z tego, że nasza ciężka praca - moja i trenerki Pauliny Szyszki - dała rezultaty. Tylko my wiemy, jak wiele przeszkód po drodze musiałyśmy pokonać. Dopięłyśmy jednak swego i spełniłyśmy swoje marzenia. Z tego mam największą satysfakcję. Pokonałyśmy system, przebrnęłyśmy przez prywatne problemy, ale też kontuzje i jedziemy teraz na igrzyska. Nic nas nie złamało, a nawet umocniło. Dzięki tej wygranej walce z systemem czujesz, że teraz możesz przenosić góry. W ostatnich miesiącach ciągle zderzałaś się ze ścianą, ale w końcu przebiłaś mur. - To wszystko mnie umacnia. Za mną i za moją trenerką przemawiały wyniki, a z faktami nie można dyskutować. To właśnie pozwoliło nam wygrać z systemem. Miałyśmy bowiem konkretne dowody i walka była bardzo merytoryczna z naszej strony. To mnie bardzo umocniło i mam nadzieję, że jeszcze umocni, bo nie zamierzam składać broni i chcę w tym sporcie jeszcze coś osiągnąć. Na pewno teraz jestem mocniejsza psychicznie, choć wiadomo, że zdarzają się też gorsze momenty i pojawiają się chwile zwątpienia. Z czystą odpowiedzialnością mogę teraz powiedzieć, że warto jest walczyć o marzenia. Bez względu na to, jakie przeszkody zostaną postawione na naszej drodze. Tych kłód rzuconych pod nogi było wiele. Droga na igrzyska była bardzo kręta. Wyprostowała się ona nieco po tym, jak zostałaś mistrzynią Europy? W związku przychylniej teraz patrzą na ciebie? - Było różnie, ale małymi kroczkami zmierzało to do tego, by było lepiej. Po mistrzostwach Europy słyszałam takie głosy, że co mi z tego medalu, skoro nie mam kwalifikacji na igrzyska. Na tamten moment miałam jednak medal, a teraz wciąż mam ten medal, a do tego mam jeszcze kwalifikację na igrzyska. Czego chcieć więcej? Siedzisz w ciężarach od lat. Rzeczywiście sytuacja tej dyscypliny w naszym kraju jest taka katastrofalna? - Każdy widzi, jak jest. Wyniki są, jakie są. Będę jedyną olimpijką na igrzyskach. Pierwszy raz od bardzo dawna nie będzie na nich żadnego sztangisty. Trudno jest mi powiedzieć, gdzie leży problem. Wiele razy wypowiadałam się na tematy działania związku, ale przed igrzyskami nie chcę już tego ruszać. Chcę mieć teraz spokój. Poza tym razem z trenerką zawsze stałyśmy na uboczu całego tego systemu. Trenowałyśmy sobie indywidualnie. I to może być przyszłość naszej dyscypliny. Zawodnicy powinni mieć możliwość wyboru trenera. Przynajmniej ci na najwyższym poziomie. Jesteśmy przecież sportem indywidualnym i w rozwoju liczą się niuanse. Trudno jest dostrzec pewne rzeczy trenerowi kadry, który sprawuje opiekę nad dużą grupą, którą spotyka tylko na zgrupowaniach. Tymczasem rozwój sportowy to są 24 godziny na dobę. Trzeba się otworzyć bardziej i wyjść poza schematy. Liczę na to, że będzie lepiej, bo nie brakuje zdolnej młodzieży. Do Paryża jedzie z tobą twoja trenerka. Antoni Czerniak trener kadry zostaje w domu. - To było już ustalone i wiadomo, że leci ze mną Paulina. Gdyby miał ze mną jechać też do Paryża trener Czerniak to - mając swój honor i szacunek do swojej i Pauliny pracy - nie pojechałabym na igrzyska. Mam przynajmniej spokojną głowę. Zaczerpnąłem języka w środowisku i usłyszałem, że w sporze z PZPC miałaś wiele racji, ale sama też nie jest idealną zawodniczką. Masz trudny charakter? - Nie ma przecież ideałów. Mam rzeczywiście trudny charakter i wielu osobom niestety to nie odpowiada. Często mówię bowiem to, co myślę i nie gryzę się w język. Wielu osobom, szczególnie tym, które mają coś za uszami, to przeszkadza. Uważam też jednak, że w sporcie trzeba mieć mocny charakter. Bez niego nie osiąga się sukcesów. To był chyba ważny moment, kiedy twoja droga i Pauliny Szyszki zeszły się w jedną. Dokąd ta wspólna podróż może was zaprowadzić? - Miałam do czynienia z wieloma trenerami w swoim życiu. Uprawiałam wiele dyscyplin. Od zawsze miałam wyobrażenie wzoru trenera i podejścia szkoleniowego. Paulina ma to wszystko. Korzysta z nauki i to przekłada na praktykę. Podąża za technologię i rozwojem sportowym. Do tego wszystkiego znosi mój ciężki charakter. Jest w stanie mnie okiełznać, co nie każdemu się udało. Owszem, w naszej pracy były wzloty, ale też upadki. Były chwile, kiedy ciągle się kłóciłyśmy. Od początku była jednak w stanie stać się dla mnie autorytetem. Wiedziałam, że mogę jej ufać i że zajdziemy daleko. To Paulina pokazała mi, że w mogę osiągnąć wiele w podnoszeniu ciężarów, jeśli tylko się do tego przyłożę. Zaufała mi i teraz mamy rezultaty. Ten wyjazd na igrzyska jest naszym wspólnym wielkim sukcesem. Tym większym, że w podnoszeniu ciężarów zostałam ukształtowana tylko przez Paulinę. Jeśli tylko będziemy miały spokój oraz pozwoli mi zdrowie i nikt nam nie będzie przeszkadzał, jak to miało miejsce w tym roku, to myślę, że jest szansa powalczyć o medal igrzysk w Los Angeles za cztery lata. Trzeba do nich tylko dotrwać. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport