Stolica kultury, prawdziwe europejskie miasto, a teraz także stolica olimpijskiego sportu - taki obraz miasta chciałyby światu pokazać władze Paryża. Ale jest też druga twarz tego miasta, która może zszokować przybysza z Polski. W stolicy Francji wylądowaliśmy przed godz. 17. Na lotnisku olimpijskiego szału nie widać - kilka banerów, jakieś okolicznościowe broszury i strefy powitania dla dziennikarzy, które wtedy były już zamknięte. Wyglądało to trochę tak, jakby wszyscy organizatorzy na chwilę porzucili swoje obowiązki, by obejrzeć ceremonię otwarcia. Zaczynała się za dwie i pół godziny, a GPS wskazywał, że w hotelu będziemy za niespełna godzinę, więc wydawało się, że spokojnie zdążymy. Niestety, nic z tych rzeczy - Paryż z zakorkowanego miasta na ten czas zamienił się w miejską dżunglę, w której panujące zasady zna niewielka grupa ludzi. Efekt? Zamiast 45 minut jechaliśmy blisko 2 godziny. Smutne przedmieścia Paryża Igrzyska olimpijskie nie skłoniły władz Paryża, by na przedmieściach np. namalować brakujące pasy na drogach. W niektórych miejscach samochody jadą w pięciu kolumnach, które suną jak chcą, bo ktoś uznał, że malowanie pasów nie ma sensu, a lepiej w tej sytuacji sprawdzi się klakson. Podobnie jak oznakowanie objazdów - z okazji igrzysk wiele dróg jest pozamykanych, ale kierowcy dowiadują się o tym dopiero po dojechaniu do blokady. - Proszę nas przepuścić. To już trzecia blokada, na którą natrafiamy, więc jak mamy dotrzeć na miejsce? Wiozę dziennikarzy, proszę, podnieście szlaban - próbował przekonywać taksówkarz, ale policjanci byli niewzruszeni. - O mój boże! To nie ma sensu, my tam nie dojedziemy. Wszystko jest pozamykane - irytował się kierowca. Dzięki temu zaserwował nam blisko 30-kilometrową wycieczkę po obrzeżach Paryża. Paryża, którego organizatorzy igrzysk pewnie woleliby światu nie pokazywać. W wielu dzielnicach ludzie żyją zupełnie inaczej niż widzieliśmy to podczas ceremonii otwarcia. Odrapane budynki, wyglądające groźnie pustostany i dość niski standard życia dają jasno do zrozumienia, że z okazji igrzysk na przedmieściach Paryża nikt nie zamierzał malować trawy na zielono. Najbardziej przejmujące były jednak obrazki żebrzących ludzi. Ustawiali się przy zakorkowanych drogach i na skrzyżowaniach. Kalecy, schorowani, ale także ludzie w sile wieku, którzy z jakiegoś powodu wyciągają rękę po darowiznę. Nie są nachalni i może nie wyglądają zza każdego zakrętu, ale w Polsce żebracy to jednak widok coraz rzadziej spotykany, za to w Paryżu wydają się być nierozłączną częścią miasta. - Oczywiście, że nie wszyscy paryżanie są zachwyceni organizacją tych igrzysk, bo na co dzień pieniądze mogłyby zostać przeznaczone na inne potrzeby. Społeczeństwo podzieliło się na dwie grupy, ale ja akurat jestem wśród optymistów. Udało mi się dostać na wolontariat i będę pomagał przy organizacji turnieju rugby 7. Biorę tydzień wolnego i zaczynam żyć igrzyskami - cieszył się sprzedawca w sklepie. Pesymiści wskazują z kolei, że stolica Paryża znajduje się w takim momencie historii, że 9 mld euro wydane na organizację igrzysk (według nieoficjalnych informacji) mogłoby zostać spożytkowane w znacznie lepszy sposób. Igrzyska olimpijskie w Paryżu potrwają do 11 sierpnia. Z Paryża Piotr Jawor