Kobieca czwórka kajakowa to wielki projekt trenera Tomasza Kryka. Celem był złoty medal olimpijski. Nasze panie w ostatnich latach dawały nadzieję na to, ale w Paryżu zostały z niczym. Już wyścig eliminacyjny pokazał, że o medal może być szalenie trudno. W finale Polki zaczęły słabo, ale potem goniły rywalki. Nie wystarczyło dystansu. Dramatyczny bój "Atomówek" o medal, dystans się zmniejszał. 24 setne sekundy Polskie kajakarki bez medalu. Tomasz Kryk otwarcie: kończy się odporność emocjonalna Każdy z nas, pewnie trener także, liczył na medal naszej osady. Po eliminacjach widział pan, że to będzie walka tylko o brąz, czy jednak o coś więcej? - Trudno tak na gorąco powiedzieć. To trzecia sytuacja w mojej karierze, kiedy kończymy na czwartym miejscu. Tak było w Londynie w czwórce i w Tokio w przypadku Marty Walczykiewicz. Teraz mamy kolejne czwarte miejsce czwórki. To zawsze budzi rozczarowanie wśród opinii publicznej. To są jednak igrzyska olimpijskie. Wielu dałoby dużo za to czwarte miejsce. Dla nas to jest "tylko" czwarte miejsce. A może "aż" czwarte. Z perspektywy sezonów po Tokio wydawało się, że będziemy na pozycji medalowej. Skończyło się poza podium. Jestem zadowolony z tej drużyny. Dzisiaj jest za szybko, by określić cele na przyszłość, czy podać przyczyny porażki. Teraz zostaniemy z tym sami. Nie ma podium, nie ma medalu, nie ma tego całego splendoru. Czekam na starty naszych dwójek. Zobaczymy, co pokażę. W sobotę jest jeszcze Dominika w jedynce. Po tym, co stało się w rywalizacji czwórek, trudno będzie chyba zebrać się dwójkom. Teraz duża w tym rola trenera, by im pomóc przed startem? - Myślę, że nie. Karolina Naja jest drugi raz w takiej sytuacji. Podobnie było w Londynie. Zaczęło się czwartym miejsce czwórki, a potem był brązowy medal dwójki. To było na początku naszej wspólnej drogi. Po każdej porażce można się podnieść. Druga dwójka przygotowuje się niezależnie i pewnie nie będzie to miało na nią żadnego wpływu. Karolina i Ania Puławska są na tyle doświadczonymi zawodniczkami, że one sobie z tym poradzą. Co zaważyło na tym, że nie ma medalu? Początek tego wyścigu? - Nie wiem, bo nawet jeszcze nie porozmawiałem z Karoliną. Dałem jej trochę przestrzeni. Pewnie było trochę poniżej możliwości. Które z tych trzech czwartych miejsce w igrzyskach boli najbardziej? Właśnie to, bo jednak ta osada miała na koncie złoto mistrzostw świata? - Wszystkie te porażki są podobne. Tak, jak nie wskazałbym jednego medalu, bo za każdym z nich jest inna historia zawodniczek. Te czwarte miejsca też były zajmowane w innych okolicznościach, z innymi zawodniczkami. Trudno powiedzieć. Czy była presja i oczekiwania opinii publicznej? Tak. I to duże. Zawsze jest tak, że nie pisze się o kajakach. Nikt z nami nie robi wywiadów przez lata, a jak przychodzą igrzyska, to w ostatnim okresie przed nimi jest zainteresowanie. Wydaje mi się, że dziewczyny dobrze poradziły sobie z presją. Nie było widać, żeby były spięte albo żeby coś przeszkadzało im przed finałem. Taki jest sport. Presja była większa niż przed Tokio? - Tokio było specyficzne. Jako jeden z nielicznych krajów normalnie trenowaliśmy. Szliśmy swoją ścieżką. Obok tej całej pandemii. W innych krajach to przesunięcie igrzysk mocno zaburzyło składy w osadach. Nie można chyba tego aż tak porównać. Teraz wszystko wróciło do normy? - Zaczyna wracać. Dla mnie to był na pewno najtrudniejszy okres z tych czterech olimpiad. Ostatnie miesiące, nie wiem czemu, ale bardzo mocno odczułem. Dotknąłem granic swojej wytrzymałości. Pewnie trzeba się zastanowić nad tym, co się wydarzy. Dzisiaj na pewno nikt nie usłyszy ode mnie żadnych deklaracji. Jest zbyt wiele emocji jeszcze. A z jakiego powodu dotknął trener tych granic wytrzymałości? - Dzisiaj o tym nie powiem. Nie warto wszystko mówić, bo to się nie zawsze opłaca. Zostawmy to. Wiem, że jest potrzeba kliknięć. Poczekajmy do końca zawodów. Dzisiaj to nic nie zmieni. Czwarte miejsce jest czwartym. Teraz muszę je wesprzeć. Nie potrzebuję, by czytały nagłówki. Taki jest jednak sport i takie mamy realia. Rzadko w tym naszym świecie wspomina się o trenerach, bo wszyscy skupiają się na zawodnikach. Pan jest jednak ikoną polskiego sportu. - Z kobietami pracuję 16 lat i odporność emocjonalna też się kończy. Poznałem granice swoich możliwości i coraz częściej zaczynam się zastanawiać nad tym wszystkim. Mam nadzieję, że mam jeszcze przed sobą kilka lat życia. Mam rodzinę. Żonę. Syna, który skończył studia. Zaczynają człowieka nachodzić różne myśli. Zaczyna się myśleć o różnych wariantach. Odporność się zmniejszyła, czy problemy stały się większe? - Na pewno odporność staje się mniejsza, bo organizm się starzeje. Nie mam 42 lat, jak w Londynie, tylko 54. Najtrudniej zawsze było utrzymać motywację do pracy. Kończy się pewien projekt? Ta kajakowa czwórka była oczkiem w pana głowie. - Miałem marzenia, żeby zbudować tę czwórkę. Nie wiem, co dalej. Nie wiem, co zrobi Karolina. Rozmawialiśmy o pewnych planach - i z Dominiką, i z Karoliną. Mówiliśmy o perspektywach do Los Angeles. Pytanie, czy nowy zarząd po wyborach będzie chciał ten projekt kontynuować. Dzisiaj jest jeszcze za wcześnie, by mówić o wielu rzeczach. W Paryżu - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport