24-letni Pidcock to bardzo wszechstronny zawodnik, który z powodzeniem rywalizuje nie tylko w kolarstwie górskim, ale i na szosie, a nawet w przełajach. Do rywalizacji olimpijskiej przystąpił świeżo po Tour de France. "Wielkiej Pętli" nie ukończył, a jego postawa mogła rodzić wątpliwości w kontekście walki o medale w Paryżu. Kilkanaście dni wystarczyło, by powrócił do wielkiej formy. Od początku jechał w czołówce i wydawało się, że dość szybko rywalizacja zmieni się w teatr jednego aktora. I tak się stało, ale nie z powodu dominacji Brytyjczyka, a stylu, w jakim sięgnął po złoto. Szalona pogoń po złoto. Dokonał niemożliwego Po 20 minutach rywalizacji zawiódł go sprzęt - defekt przedniego koła sprawił, że stracił do najgroźniejszych konkurentów około 50 sekund. W tej konkurencji wydawało się to stratą nie do odrobienia. Ale młody kolarz chyba tego nie wiedział, bowiem nie oglądając się na nikogo pognał przed siebie. Mijał kolejnych przeciwników jak tyczki, aż w końcu złapał kontakt z jadącym na czele samotnie reprezentantem gospodarzy, Victorem Koretzkym. Ten nie zamierzał odpuścić. Nie tylko utrzymywał tempo Pidcocka, ale próbował go też zgubić - bezskutecznie. Tuż przed finiszem faworyt raz jeszcze podkręcił tempo i samotnie przeciął linię mety, sięgając po złoto drugi raz w karierze. Jego wyczyn zapisze się w historii jako jeden z prawdopodobnie najwybitniejszych występów świata MTB. Jedyny Polak w stawce - Krzysztof Łukasik zajął 27. miejsce.