Mateusz Rudyk w ćwierćfinale sprintu w kolarstwie torowym w igrzyskach olimpijskich w Paryżu przegrał z faworytem Holendrem Harrie Lavreysenem. Polak musiał zatem rywalizować o miejsca 5-8. Tutaj nie było już pojedynków, tylko całą czwórkę zawodników puszczono razem. Kolejność ustalała przyjazd na metę, choć nie do końca. Polka walczy z najlepszymi na świecie. Już jest bohaterką. "Robię, co mogę" Mateusz Rudyk: jestem z siebie dumny, choć nie stoję przed wami z medalem Rudyk minął "kreskę" jako siódmy, ale ostatecznie zakończył zawody na piątej pozycji. Wszystko za sprawą protestu, jaki złożyła nasza ekipa. - Chyba tylko na igrzyskach są biegi w czteroosobowym składzie o miejsca 5-8. Ciekawy bieg i jestem zadowolony z siebie. Wnieśliśmy jednak protest. Na ostatnich 50 metrach byłem pierwszy, ale Japończyk mnie minął. Zjechał prosto na mnie i wybił mnie kompletnie z rytmu. Wykorzystał to też Brytyjczyk - opowiadał Rudyk. Po pewnym czasie decyzja sędziów była jednoznaczna. Japończyk Kaiya Ota i Brytyjczyk Hamish Turnbull zostali przesunięci ex aequo na siódme miejsce. Tym samym Polak przeskoczył o dwie lokaty i zajął piąte miejsce. Lawina problemów dotknęła Polaka O tym, dlaczego tak się stało, można byłoby dużo pisać. Przede wszystkim to jednak Polski Związek Kolarski zawiódł. Gdyby nie to, że Rudykowi pomógł klub i sponsorzy, to w ogóle nie byłoby go na igrzyskach. Jakby tego było mało, to na kilka dni przed igrzyskami Polak został zawieszony za stosowanie insuliny, choć musi ją podawać, bo leczy się na cukrzycę. Nie przedłużył jednak orzeczenia TUE, czyli zgody terapeutycznej na stosowanie zabronionych środków. - Potem wydarzył się ten dziwny wypadek z moim TUE. Ostatnie dwa tygodnie przed igrzyskami spędziłem na tym, by udowadniać UCI, ITA, WADA, że naprawdę jestem chory na cukrzycę. Był z tym cyrk, bo ciągle komuś nie pasowały dokumenty. Miało mnie nie być na igrzyskach i wiele osób życzyło mi tego, ale ja się nie poddałem - dodał. Rudyk przeżywał trudny czas. By go przetrzymać, przeprowadził wiele rozmów z: trenerem, rodziną, narzeczoną, psychologiem. Zamiast trenować do igrzysk, musiał radzić sobie z różnymi problemami. - Codziennie były łzy. Najgorsza była ta niepewność, czy w ogóle wystartuję. To były jednak moje błędy, Nie dopilnowałem tego. Wiem, że źle to brzmi, bo zawodnikowi na takim poziomie to po prostu nie przystoi. Po prostu zapomniałem, ale też zaufałem zbyt wielu osobom. Zbyt wiele moich spraw powierzam innym, zamiast samemu pilnować tego, co najważniejsze - przyznał. Przed Rudykiem jeszcze w Paryżu występy w keirinie. Z Paryża - Tomasz Kalemba, Interia Sport