Piotr Jawor, Interia: Jak minęła noc? Arkadiusz Kułynycz: - Ciężka, nieprzespana. Chwilę ten ciężar trzeba będzie jeszcze podźwigać, ale w końcu przejdzie. Otrzymał pan dużo słów wsparcia? - Bardzo dużo i to z każdej strony. Szkoda tylko, że nie udało się tego zwieńczyć medalem. "Jest mi przykro, bo zamiast przyjechać tutaj mój sparingpartner, to działacze przyjechali sobie z osobami towarzyszącymi" - powiedział pan to zaraz po walce. Dziś to pan podtrzymuje? - Oczywiście, że tak. Jako jedynemu polskiemu zapaśnikowi nie pozwolono mi tutaj przyjechać ze sparingpartnerem. Każdy zawodnik lub zawodniczka mogli zabrać taką osobę, która jest bardzo ważna, ale mi panowie prezesi nie pozwolili tego zrobić. I nie wiem dlaczego. Jak ważna jest rola sparingpartnera? - W ostatnim etapie przygotowań musi to być osoba zaufana, która bardzo dobrze cię zna. To też dobry duch, który - gdy będę w nocy się budził i chciał pójść na spacer - pójdzie ze mną. Poza tym ostatnie treningi z taką osobą są bardzo ważne. Trzeba wiedzieć, jak współpracować i pomagać zawodnikowi, także w mobilizacji. Mnie niestety takiej osoby nie pozwolono zabrać. Co pan usłyszał jako powód? - Mój sparingpartner miał wyrobioną akredytację i wszystko wydawało się OK, ale chyba panowie prezesi zabrali ze sobą osoby towarzyszące i nie było już miejsca. Władze Polskiego Związku Zapaśniczego i osoby odpowiadające za styl klasyczny powiedziały, że ja, jako jedyna osoba, nie mogę przyjechać ze sparingpartnerem. Nie pytał pan dlaczego? - Ciężko mi to zrozumieć. Znam swoją wartość, osiągam wyniki na najważniejszych imprezach, ale jestem też człowiekiem, który - gdy coś nie gra - mówi o tym otwarcie i prosto w twarz. A te osoby tego nie lubią i się zaraz obrażają. Uważają, że takiego zawodnika trzeba blokować i odsuwać. W taki sposób chcieli się na mnie zemścić i szkoda, że im się to udało. To jakieś zaszłości? - Związkiem rządzą osoby, które nie chcą dobra zapasów. Prezesi od stylu klasycznego byli też kiedyś trenerami i byli znani z takich akcji, że faworyzowali syna trenera reprezentacji i wysyłali go na zagraniczne zawody, choć nie był najlepszy. Jest mi przykro, ale liczę, że tym, co teraz robię, będę mógł trochę tę sytuację zmienić. Chcę dać nauczkę osobom, które są w związkach i je odsunąć. Chciałbym, żeby nie było już kolesiostwa, zabierania na wyjazdy kolegi czy koleżanki. To na pewno nie działa dla dobra sportu. Ne boi się pan konsekwencji tych słów? - I tak przez całą karierę rzucają mi kłody pod nogi, najpierw trenerzy, a później działacze. Zawieszali mnie, wybierali na trenerów reprezentacji ludzi, którzy nie mają pojęcia o szkoleniu i prowadzeniu kadry. Jestem dorosłym facetem, znam swoją wartość i nie pozwolę, by mnie dyskryminowano za to, że mówię prawdę. Wygląda na to, że nie złoży pan broni. - Oczywiście, że nie. Mówię jak jest, mówię prawdę. Trzeba o tym głośno mówić, bo to nigdy się nie skończy. Mamy świetnych zawodników i młodzież, która jak później dowiaduje się o pewnych rzeczach, to odchodzi z zapasów, bo nie chcą przechodzić tego, co starsi koledzy. Rozmawiał w Paryżu Piotr Jawor Na zarzuty Kułynycza w rozmowie z Interią odpowiedział Andrzej Supron, Polskiego Związku Zapaśniczego