Nic więc dziwnego, że gdy Mohamed Hamza zdobył ten ostatni punkt, wykorzystał ryzykowne wyjście górą Polaka i zadał pchnięcie z dołu, zrzucił maskę i zaczął krzyczeć. Dla niego było to niezwykle trudne starcie, pierwsze w turnieju olimpijskim, gdzie jest przecież jednym z kandydatów do zdobycia medalu. A 23-letni Jan Jurkiewicz też od razu pokazał twarz pełną emocji, widać było duże rozczarowanie. Przedobrzył z z tą ostatnią akcją, dał się podpuścić. Zrezygnowany patrzył w stronę polskiej ławki. Kapitalna pogoń Polaka, najpierw w pierwszej rundzie, później w drugiej. I zrobiło się 14:14 Ewentualna wygrana Polaka w tym pojedynku byłaby sensacją, to nie jest przesada. Mimo, że w przeszłości dwukrotnie spotykali się w Pucharach Świata i dwukrotnie były to zacięte boje. W Londynie kiedyś wygrał Hamza 5:4, w tym samym Paryżu - Jurkiewicz, też 5:4. Ale to były fazy grupowe, minęło pięć lat, Egipcjanin stał się czołową postacią w tej broni. W zeszłym roku w Meksyku wygrał zawody Pucharu Świata, w grudniu w Japonii dotarł do finału. Polak w tym aspekcie wygląda jednak blado. Niewiele więc wskazywało, że tu może dojść do jakiegoś poruszenia, nerwów w końcówce. Bardziej żwawy mistrz Afryki szybko odskoczył na 6:3, miał przewagę. Ostatnia minuta pierwszej rundy zdecydowanie należała jednak do Jurkiewicza. Błyszczał, zaskakiwał przeciwnika, punktował. I to on prowadził po trzech minutach 10:8, co musiało jednak wywołać napięcie w egipskim obozie. Przerwa zdecydowanie przydała się Hamzie, wrócił spokojny, szybko wyrównał. A przy stanie 10:10 obaj uważali, że trafili po swoich akcjach i każdy miał pierwszeństwo. Włoski sędzia Gaspare Armata obejrzał zapis i uznał, że punkt należy się floreciście z Afryki. A już po chwili Hamza wygrywał 14:11, potrzebował tylko punktu. Polak nie miał nic do stracenia, imponował znów odwagą, choć ryzykował. Zaskoczył przeciwnika raz, drugi, trzeci. Zrobiło się 14:14, to wtedy Mohamed Hamza poszedł zmienić swój floret. I to on przeprowadził tę ostatnią akcję, po której zaczął krzyczeć z radości. Wygrał, awansował do 1/8 finału. Zaskakująco jednostronny pojedynek Michała Siessa. Syn medalisty z Barcelony niewiele zdziałał Dla Biało-Czerwonych ten turniej już się skończył, swoją pierwszą walkę przegrał bowiem już w 1/32 finału Adrian Wojtkowiak, a kilka minut przed Jurkiewicz odpadł też Michał Siess. W przypadku 29-letniego gdańszczanina też trudno było wierzyć w niespodziankę, bo z Czechem Alexandrem Choupenitchem nigdy dotąd w poważnych zawodach nie wygrał, a zmagali się jeszcze w czasach juniorskich. Mało tego, Czech to brązowy medalista w tej broni z Tokio. I to on od początku rozgrywał walkę na własnych zasadach. Szybko odskoczył na 5:2, po trzech minutach prowadził 9:2. A wynik 15:3 oznacza jednak deklasację, to rzadkość w szermierce na tym poziomie. Naszym florecistom zostaje więc rywalizacja drużynowa, choć tam oranie w 1/4 finału Włochów , drugich w światowym rankingu, byłoby wielką sensacją. To jednak dopiero 4 sierpnia.