Katrine Lunde debiutowała w wielkim turnieju w 2002 roku, jak później wspomniała, niewiele zapamiętała z tamtych mistrzostw Europy. Pełniła rolę rezerwowej, a nie była wcale nastolatką, ale już 22-letnią zawodniczką. Handball w jej kraju był już niezwykle popularny, przecież w czterech kolejnych turniejach olimpijskich Norweżki zawsze grały w półfinale, trzy razy przywoziły medale. W Kopenhadze Norweżki przegrały finał z Danią, a później zawaliły mundial - i nie pojechały na igrzyska do Aten. W pięciu kolejnych Lunde była już podstawową bramkarką, Norwegia zdobyła trzy złote i dwa brązowe medale. Tak jak trener Thorir Hergeirsson, który od 2001 roku jest w sztabie, a od 2009 - pierwszym szkoleniowcem. Rewanże za finał mistrzostw świata, tym razem nie Skandynawii. Francja na swoim terenie W teorii w finale w Stade Pierre-Mauroy nieopodal Lille faworyta nie było. Norwegia i Francja to dwie najlepsze drużyny w kobiecej piłce ręcznej, w grudniu mierzyły się w Herning w finale mistrzostw świata. Wtedy lepszy dzień miały "Trójkolorowe", to one wygrały złoto. Przed swoimi kibicami broniły też olimpijskiego złota, jako jedyne nie doznały w turnieju porażki. Choć w półfinale były jej blisko, na kwadrans przed końcem traciły trzy bramki do Szwecji, a wygrały po dogrywce. Norwegia zaś przegrała swoje pierwsze spotkanie w grupie, właśnie ze Szwecją, ale kontuzjowana była ich gwiazda Henny Reistad. Kontuzjowana w sparingu przed igrzyskami, bo dwa najlepsze zespoły świata umówiły się na towarzyski dwumecz. A gdy już wróciła, Norwegia wygrywała wszystko jak leci. 20 minut z inicjatywą mistrzyń świata. A później Norwegia zaczęła bronić, na granicy perfekcji Francja może w tym finale żałować pierwszej połowy, bo zaczęła idealnie, 3:0 w 5. minucie po trafieniu Laury Flippes. A później też mogła odskoczyć na trzy, cztery bramki, gdy z karnych w poprzeczkę trafiały: Nora Mork i Stine Skogrand. Gdy w 22. minucie było 10:8 dla Francji, trener Norwegii Thorir Hergeirsson poprosił o przerwę. A później jego podopieczne zaczęły demolować Francję. Lunde broniła wyśmienicie, ale jeszcze lepiej broniła cała defensywa na szóstym metrze. No i w ataku ta Stine Oftedal, rozdzielająca piłki na lewo i prawo. A gdy jeszcze z rzutami włączyła się Reistad, Norwegia zaczęła uciekać. Pierwszą połowę wygrały 15:13, na dwie ostatnie bramki potrzebowały 20 sekund. A po przerwie przewaga Norwegii systematycznie rosła. Trochę pomagała jeszcze Hatadou Sako, którą trener Olivier Krumbholz wstawił do bramki w drugiej połowie. Norweżki jednak na żaden radykalny zwrot już nie pozwoliły. W defensywie ocierały się o perfekcję, w 37. minucie prowadziły 18:14, w 44. - 21:15. Nie było mowy o zwrocie, jaki Francuzki zanotowały w starciu z Szwecją. Skończyło się na ośmiu golach różnicy, 29:21. I znakomitej zespołowej grze skandynawskiego potentata, który wrócił na handballowy szczyt.