Piotr Ludwiczak nie jest zbyt dobrze znany kibicom. Nie występował kadrze Polski w mistrzowskich imprezach. W ubiegłym roku pojawił się jednak na Uniwersjadzie. W tym roku został wicemistrzem Polski na 50 metrów stylem dowolnym. Wypełnił też minimum na mistrzostwa Europy w Belgradzie. W stolicy Serbii spisywał się rewelacyjnie. Trzykrotnie poprawiał rekord życiowy na tym dystansie. W finale uzyskał czwarty czas - 21,90 sek. Do medalu zabrakło 0,05 sek., ale za to wypełnił minimum na igrzyska olimpijskie w Paryżu, a przecież do niedawna pracował w Norwegii jako trener. Rewelacyjny wyścig Polek. To był pogrom. Zapisały się w historii Na finiszu omal nie złamał palca - To była taka praca krok po krok. Celem było zakwalifikowanie się na mistrzostwa Europy i właśnie tutaj planowałem uzyskać minimum na igrzyska. Otworzyłem sobie drogę do Paryża i z tego się cieszę. Nie ukrywam, że sprzyjało mi też trochę szczęście, bo w swoim półfinale byłem piąty, ale ostatecznie wszedłem do finału z siódmym czasem. Wykorzystałem ostatnią szansę - mówił Ludwiczak w rozmowie z Interia Sport. Przed przyjazdem do Belgradu jego rekord życiowy na 50 m "kraulem" wynosił 22,21 sek., a pod koniec ubiegłego roku, to było 22,45 sek. Od tego czasu urwał zatem ponad pół sekundy. W finale ME otarł się o medal, ale też nabawił się kontuzji. Nasz pływak wyraźnie się rozpędza i jeśli nadal będzie notował taki progres, to jest szansa, że do igrzysk w Paryżu jeszcze poprawi swoją życiówkę. - Razem z trenerem Dominikiem Grudzińskim mamy jeszcze sześć tygodni do startu. Niby nie jest to dużo, ale w tym czasie można jeszcze poprawić kilka elementów. Chociażby ten finisz. Na początku tego sezonu mieliśmy konsultacje u Jamesa Gibsona (były mistrz świata i Europy w pływaniu - przyp. TK), który trenuje światową czołówkę. On twierdzi, że jestem w stanie urwać z tego czasu jeszcze 0,2-0,3 sek. Taki wynik mógłby dać finał igrzysk olimpijskich, a w nim wszystko już może się zdarzyć - powiedział Ludwiczak. Pracował jako trener, ale wrócił do pływania 28-latek urodził się w Kołobrzegu, więc woda była dla niego naturalnym środowiskiem. Pływanie zaczynał w miejscowym Bałtyku, bo miał... krzywe nogi i właśnie wizyty na basenie miały to poprawić. Choć od najmłodszych lat był w kadrze Polski, to jednak w mieście nie było zbyt wielkiego zainteresowania tym, by wesprzeć duży talent. Problemem było też znalezienie odpowiedniego trenera, bo to wszystko kosztowało. Ojciec pływaka, też zresztą Piotr, postanowił zatem sam zostać trenerem. Uczył się z książek i płyt. I tak zaczął prowadzić syna, ale też innych zawodników. Wiodło mu się na tyle dobrze, że Ludwiczak dwukrotnie wystąpił w mistrzostwach Europy juniorów. Na znacznie lepsze warunki do treningu trafił w... Norwegii. Tam wyemigrowała jego rodzina. Ludwiczak od razu dostał klubową kartę i miało nieograniczony dostęp do basenu oraz siłowni. Korzystał z tego, a sam też zaczął pracować jako trener. Odnosił też sukcesy w barwach Kongstensvommerne w mistrzostwach Norwegii. Prawie dwa lata temu trafił on pod skrzydła trenera Grudzińskiego. Od tego czasu w stu procentach skupia się pływaniu i widać tego efekty. - Stworzył mi on znakomite warunki w Kaliszu. Mogłem się skupić tylko na pływaniu i podążać za marzeniami. Mówi się, że dla sprintera 28 lat to wiek juniorski. Mam zatem nadzieję, że jeszcze wiele przede mną - przyznał Ludwiczak, który sprinty zaczął pływać tak naprawdę dopiero od 17. roku życia.