Aleksandra Mirosław to gwiazda w świecie wspinaczki. Na koncie ma dwa tytuły mistrzyni świata i mistrzostwo Europy. Teraz dołożyła olimpijskie złoto. 30-latka w Le Bourget ustanowiła dwa rekord świata.. Wyśrubowała go do wyniku 6,06 sek. W sumie na koncie ma 10 rekordów świata. Złoto to nie wszystko. Niewiarygodna dominacja Mirosław. I to od wielu lat Aleksandra Mirosław była w tunelu, który prowadził do złota W Lublinie właśnie powstał mural związany z panią. Teraz czas na pomnik? - Tego nie wiem, ale mam nadzieję, że będzie przemalowanie muralu z rekordem świata. Ile ten dzień kosztował nerwów i emocji? - W sporcie nic się nam nie należy i nic nie jest obiecane. Wszystko trzeba wywalczyć. Zwłaszcza w takiej konkurencji, jaką jest wspinanie na czas. Skupiałam się na tym, żeby biegać i robić swoje. Nie myślałam o tym, że pobiłam rekord świata. Eliminacje już były za mną, a finały były nową kartą. Skupiałam się na każdy kolejnym biegu. Ani razu w czasie zawodów nie spojrzałam na wyniki. Nie wiem, ile nawet dziewczyny biegały. Dopiero w czasie wywiadów dowiedziałam się, że miałam bliski finał z Chinką. Tak byłam skupiona na sobie. To było dla mnie najważniejsze. Co pani poczuła, kiedy medal zawisł na twojej szyi? - Ogromną dumę i wielką radość. To jest moment, kiedy marzenia się spełniają. Dla mnie ta radość jest podwójna, bo jestem nie tylko sportowcem, ale też żołnierzem Wojska Polskiego. To jest chyba pierwszy złoty medal dla Polski, czy ktoś mnie jednak uprzedził? Nie śledziłam w ogóle igrzysk, więc nie wiem, co się działo. Jako pierwsza na tych igrzyskach dała nam pani hymn Polski. Na trybunach było wielu poruszonych kibiców, którzy odśpiewali Mazurka Dąbrowskiego. Łzom nie było końca. Ale takie łzy mogą chyba być? - Tak. To jest też moment, kiedy nagle ta cała ciężka praca, którą wykonuje, zostaje nagrodzona. Na co dzień nie jestem sama. Mam cały sztab. Razem z moim trenerem i zarazem mężem - Mateuszem stworzyliśmy bardzo profesjonalny team, w którym każdy ma swoje zadania. I to zaprocentowało. Miałam dzięki temu komfort, bo mogłam się skupić na swojej pracy, bo oni wszystkim się zajmowali. "Wchodziliśmy w bardzo ciemne zakątki mojej głowy" Ostatnie tygodnie to było całkowite odcięcie się od świata? - Przez ostatnie dwa tygodnie nie rozmawiałam z nikim oprócz ludzi z polskiej misji olimpijskiej i mojego teamu. Tak naprawdę byłam w kontakcie tylko z kilkoma najważniejszymi osobami. Ciężko zapracowaliśmy na ten medal, ale wiedzieliśmy, że będziemy gotowi. Pani trener i zarazem mąż powiedział, że w ostatnim czasie wykonała pani gigantyczną pracę mentalną. - To była rzeczywiście bardzo ciężka praca. Wchodziliśmy w bardzo ciemne zakątki mojej głowy. Dołączyliśmy do naszego teamu psychologa. To była nieustanna ośmiomiesięczna praca. To zaowocowało właśnie w igrzyskach. To był ten brakujący puzzel. Dzięki temu jest złoto. To była najkrótsza współpraca ze specjalistą, ale on dołożyć wielką cegłę do tego medalu. Komuś chce pani dedykować ten medal? - Ludziom, z którymi pracuję, ale też rodzinie, która przyjechała mi kibicować. Teraz będziemy razem świętować. Do końca życia będzie pani mistrzynią olimpijską. Co to dla pani znaczy? - Na ten medal człowiek przygotowuje się całą swoją karierę. Przez ostatnie lata ciągle na niego pracowałam. Jestem wdzięczna za to, że rok temu wydarzyły się te mistrzostwa świata, gdzie byłam trzecia. Dla mnie to był twardy reset i powrót do rzeczywistości. Zawsze uważałam, że wszystko dzieje się dla nas, a nie przeciwko nam. Można zatem z tego coś wyciągnąć. Nie są to trudne doświadczenia. W Misji Olimpijskiej mamy krówki, w których są cytaty sportowców. I we wtorek trafiłam na ten Ireny Szewińskiej, która mówiła, że złoty medal jest na całe życie, a rekordy zawsze ktoś może pobić. I do końca życia będę mistrzynią olimpijską. Jakie zatem są dalsze marzenia? - Na razie chcę odpocząć i świętować ten sukces. W Paryżu - notował Tomasz Kalemba, Interia Sport