Wydaje się, że już przed dzisiejszym spotkaniem Niemcy zrobili więcej, niż od nich oczekiwano. Każdy chyba fan piłki ręcznej spodziewał się, że w finale dojdzie do starcia tych największych, gigantów: Duńczyków i Francuzów. Do rewanżu za ostatni finał mistrzostw Europy z Kolonii. I rewanżu za zeszłoroczny finał mistrzostw świata w Sztokholmie. Nie doszło do niego, "Trójkolorowi" zawiedli, przegrali w ćwierćfinale właśnie z Niemcami, na dodatek w kuriozalnych okolicznościach. Mieli dwie bramki przewagi na 20 sekund przed końcem - i to zmarnowali. Przegrali jedną bramką po dogrywce. A Niemy poszli później za ciosem, w półfinale pokonali - też jedną bramką - Hiszpanów. Tu czarował Andreas Wolff, obok Duńczyka Emila Nielsena, najlepszych chyba bramkarz świata. Ten, który przez pięć ostatnich sezonów występował w Kielcach, a teraz zamieni ja na Kilonię. Obronił 22 z 45 rzutów rywali, 12 z 19 z dystansu. I z blisko 50-procentową skutecznością wprowadził zespół do finału, po zwycięstwie 25:24. W niedzielę zaś nasi sąsiedzi mieli walczyć o pierwsze złoto w piłce ręcznej od... 88 lat. Dwa razy później w finałach polegli, ostatnio 20 lat temu w Atenach. Ale nie w takim stylu, jak dzisiaj. Dramatyczny bój o brąz, podobnie miało być w finale. Nic z tego, Dania nie pozwoliła W porannym meczu na przepięknym Stade Pierre-Mauroy, w Villeneuve-d’Ascq, tuż przy Lille, mieliśmy kolejny dramatyczny spektakl. Hiszpanie ograli rewelacyjnych Słoweńców 23:22, wszystko decydowało się w ostatniej akcji. Podobnego wydarzenia można było oczekiwać od finalistów: Niemców i Duńczyków. Fakt, ci pierwsi, aktualni mistrzowie świata, mają zdecydowanie mocniejszy skład. W 2016 roku, w mistrzostwch Europy, też mieli, wtedy, we Wrocławiu Niemcy po raz ostatni wygrali w meczu o stawkę z Danią, pokonali ich w fazie grupowej we Wrocławiu 25:23. Dzięki świetnemu Wolffowi, który potem doprowadził ich na szczyt, a sam został najlepszy bramkarzem turnieju. Po kwadransie już wszystko było jasne. Dania zdemolowała Niemcy, to był koncert po jednej stronie W tym olimpijskim finale Wolff jednak nie pomógł, niewiele mógł zrobić. Pierwszą skuteczną interwencję zaliczył w 8. minucie, obronił rzut z 6 metrów Mathiasa Gidsela. Chwilę później Lukas Mertens trafił na 5:6, a dodatkowo Simon Pytlick wyleciał na dwie minuty za faul na Renarsie Uscinsie. Był więc moment stykowy, gdy wszystko mogło się odmienić. Nie odmieniło, Dania zdemolowała Niemców. Perfekcyjnie broniła, Gidsel i Pytlick biegali raz za razem do kontr. W 10. minucie pojawił się na boisku Mikkel Hansen, jedna z nawiększych legend tego sportu, który tym właśnie meczem kończył karierę. I też dołożył trafienie z karnego. Po kwadransie właściwie wszystko było już rozstrzygnięcie, Rasmus Lauge Schmidt trafił na 12:5. A w 26. minucie, gdy Dania wygrywała 21:10, islandzki trener Niemców Alfred Gislason po raz drugi zażądał przerwy. Podnosił głos, inaczej niż podczas pierwszego czasu, ale niewiele mógł zdziałać. Losy złota były już rozstrzygnięte. Nic więc dziwnego, że po przerwie był to bardziej sparing. Dania nie chciała upokorzyć Niemców tak na całego, bo pewnie gdyby grała na całego, to wygrałaby w okolicach 45:20 czy 44:25. Tak wielka była różnica - w każdym elemencie. Duńczycy wygrali 39:26, po raz drugi w historii zdobyli olimpijskie złoto. I nawet już bez Hansena czy bramkarza Niklasa Landina, i tak będą faworytami w kolejnych latach. Mając tercet: Nielsen -Pytlick - Gidsel, trudno się temu dziwić.