Andrzej Klemba, Interia: W 2021 roku było najpierw złoto olimpijskie w sztafecie mieszanej, a potem 44,92 sekundy na 400 metrów w Bernie. Od tego czasu nie biega pan tak szybko. Co działo się przez te trzy lata? Kajetan Duszyński: Co sezon zadaje sobie to pytanie. To dla mnie najważniejsze, by indywidualnie też biegać szybko. Analizowałem te lata między igrzyskami. 2022 rok to było pasmo chorób. Co chwilę byłem chory i nie udało się przygotować. Z kolei w ubiegłym roku byłem w lepszej formie niż przed igrzyskami w Tokio. To było widać na treningach. Tym razem miałem pecha, bo dopadły mnie kontuzje, przez które nie mogłem pokazać tej dyspozycji. Po wyleczeniu startowałem bez treningu specjalistycznego, a mimo to w sztafetach udało się uzyskać niezłe wyniki. Żałuję, że podczas mistrzostw świata upadłem i nie pobiegłem w finale. Nie mogłem przez to w końcówce sezonu wrócić do indywidualnych startów, a bardzo mi na tym zależało. Ucierpiał też na tym rok olimpijski, bo nie udało mi się wywalczyć kwalifikacji i wystartuję tylko w sztafecie. To były rzeczywiście trudne trzy lata. Problem nie leżał w treningu, ale ze zdrowiem i to nie wynikało z uprawiania sportu. Pasmo chorób czy przypadkowy upadek to nie wina treningów. Pobiegnie pan w Paryżu w sztafecie, ale ambicją był też start indywidualny? - Oczywiście, że tak. To był główny cel, ale nie udało się go zrealizować. Wierzyłem, że uda się to zrealizować. Trochę z trenerem zaryzykowaliśmy. Zdecydowaliśmy się na trening hipoksyjny, ale jego skutki będą raczej długofalowe, a nie od razu. Skupiliśmy się na tym, by osiągnąć jak najwyższą formę na igrzyska, a może uda się też wywalczyć indywidualną kwalifikację. Plan udało się zrealizować jednak w połowie. Nie jestem jednak tak starym zawodnikiem, że już będę kończył karierę. Mam nadzieję, że to zebrane doświadczenie jeszcze zaprocentuje. Na Bahamach udało się wywalczyć kwalifikację dla sztafet. To dodaje pewności siebie przed startem w Paryżu? - To na pewno był ważny moment. Jeśli jednak o mnie chodzi, to zawsze w sztafetach dobrze mi się biega, nawet jak forma nie była najwyższa. Na Bahamach też wcale nie biegłam bardzo szybko, ale pozostali też nie pokazali najwyższej dyspozycji. Dumny jestem ze startów w sztafetach. Spełniam się w nich, jednak zawsze najważniejsze będą biegi indywidualne. Mam charakter do biegania, do walki i to się sprawdza w sztafetach. Może jest tak, że w biegach rozstawnych daje się od siebie jeszcze ciut więcej, bo startuje się dla kolegi czy koleżanki? - Może niektórzy tak mają, ale ja raczej nie. Skupiam się na swoim odcinku, na tym, by nie popełnić błędów. W sztafecie łatwiej mi się za kimś "przewieźć", złapać rytm biegowy i to daje efekty. W każdym starcie biegnę na sto procent, bo to zadanie sportowca. Tak, że przez kilka godzin po biegu wszystko boli, ale następnego dnia jest już w porządku. W Tokio był pan debiutantem, zdobyliście złoto, ale teraz będą pamiętać, że jesteś mistrzem olimpijskim. - Przez ostatnie trzy lata słyszę wciąż o tym, że jestem złotym medalistą i to nadal przyjemne uczucie. Jestem dumny, bo wszedłem na najwyższy poziom w lekkoatletyce. Oczywiście można jeszcze zostać indywidualnie mistrzem olimpijskim lub pobić rekord świata, ale medal jest taki sam. A stres? Zawsze mi towarzyszy, ale nigdy nie paraliżuje. Staram się skupić i koncentrować na starcie. Myślę tunelowo, by odciąć się od tego, co może mnie rozproszyć. W Tokio sztafeta mieszana nie była faworytem, a sięgnęła po złoto. W Paryżu też nie będziecie raczej wymieniani w gronie kandydatów do medalu. To dobra sytuacja? - Wydaje mi się, że poziom sztafet mieszanych nie poszedł w górę. Raczej, że jest większa liczba drużyn na zbliżonym poziomie do naszego. A to oznacza, że zdecydują detale - losowanie toru czy przekazanie pałeczki, a do tego przyda się uśmiech szczęścia. Dobór zawodników, którzy pobiegną w sztafecie, też będzie niezwykle ważny. Czyli z jednej strony może nie być was w finale, a równie dobrze jesteście w stanie znów być na podium? - Tak właśnie jest. Choć gdybyśmy wystąpili w optymalnym składzie, to szanse na medal byłyby większe. Ale od igrzysk w Tokio nie wystartowaliśmy w najlepszym zestawieniu. Ten optymalny skład byłby z Natalią Kaczmarek? - Oczywiście. Jest jednak jakiś problem z ustaleniem takiego składu, ale ja o tym nie decyduję. Zawodnicy mają swoje priorytety i nie można im tego odbierać. Każdy trenuje lekkoatletykę przede wszystkim po to, by osiągać sukcesy indywidualne. W tym samym klubie AZS Łódź wyrósł obok pana Maksymilian Szwed, który ostatnio zachwycił podczas mistrzostw Polski. - Zawsze w Maksa wierzyłem i powtarzam, że to jest największy talent jaki widziałem. Od kilku lat przyglądam mu się na treningach lub razem ćwiczymy. Niby tej jego szybkości nie widać, ale biegnie bardzo swobodnie i wykręca takie czasy. To może być zawodnik bardzo wysokiej klasy, choć po sobie wiem, jak ten sport wygląda. Lekkoatletyka nie wybacza i nawet jedna kontuzja może wiele zniweczyć. To na koniec tak po prostu jakie cele stawia pan sobie na igrzyska w Paryżu? - Dwa dobre biegi, które pomogą w awansie obu sztafetom do finału. Rozmawiał Andrzej Klemba