Bliźniacy Krzysztof i Michał Chmielewscy we wtorek przystąpili do rywalizacji na 200 m stylem motylkowym - obaj przebrnęli eliminacje, a wieczorem wystartowali w jednym półfinale. Lepiej poradził sobie Krzysztof, który uzyskał awans do finału olimpijskiego. Jego brat o ten finał się dosłownie "otarł", bo zabrakło mu dwóch setnych, by dorównać Austriakowi Martinowi Espernbergowi, który zajął ostatnie premiowane awansem miejsce. Krzysztof następnego dnia popłynął w finale, w którym popisał się kapitalnym finiszem. Niestety, to było za mało na trzech najmocniejszych rywali, a 20-latek zakończył wyścig tuż za podium. Mimo to bracia Chmielewscy mają powody do zadowolenia, ponieważ obaj pokazali się z dobrej strony. Dużo się mówi nie tylko o wyczynie Krzysztofa, ale też postawie Michała, który przystąpił do igrzysk z poważną kontuzją. Jak się okazuje, Michał Chmielewski, który w półfinale pobił rekord życiowy, dziewięć dni przed startem niefortunnie upadł po wyjściu z basenu na jednym z treningów i złamał prawą rękę. Kulisy urazu i walki o powrót do zdrowia przytoczył Przegląd Sportowy Onet. Olimpijskie stroje oburzyły eksperta. Wszystkiemu winni Polacy Paryż 2024. Polski pływak startował ze złamaną ręką Lekarz Polskiego Związku Pływackiego Krzesimir Sieczych doprecyzował z kolei, że zawodnik złamał rękę z przemieszczeniem. "Michał bał się w ogóle dotykać tej ręki. Trzymał ją w górze, bo była spuchnięta" - przekazał. I dodał, że pływak ostatecznie nie przeszedł operacji, ponieważ po zabiegu Chmielewski nie mógłby startować. W zamian za to postawiono na zabiegi z użyciem nowoczesnych technologii, które miały przyspieszyć zrośnięcie złamanej kości. 20-latek trenował w specjalnym termoplastycznym opatrunku i otrzymywał leki znieczulające, z których jednak zrezygnował przed startem na igrzyskach. "Znieczulenie zabierało mi czucie w wodzie. Nie czułem palca. Musiałem liczyć na efekty dotychczasowej pracy i emocji związanych ze startem. Czy bolało? Trochę, najbardziej przy nawrocie. Styl motylkowy ma to do siebie, że trzeba położyć dwie ręce na ścianie. Ja jestem praworęczny, więc odwracam się na lewą stronę. I ta prawa ręka, złamana dłoń była mocno eksploatowana. To było niewygodne" - przyznał. Mimo problemów zdrowotnych Chmielewski był o krok od zameldowania się w olimpijskim finale. Niewiele zabrakło, a sam zawodnik nie krył rozczarowania, o czym wspomniał cytowany wcześniej Sieczych. "Bohater. Ma trochę nos zwieszony na kwintę, ale dla mnie to niewiarygodne, czego dokonał. Ze złamaną ręką otarł się o finał olimpijski" - zauważył. Polacy się na nią rzucili, padają paskudne oskarżenia. Trenerka reaguje