Jakub Żelepień, Interia: Lada moment wystartuje pani na swoich drugich igrzyskach. Ciekawa sprawa, bo z tego, co słyszałem, wynika, że treningi rozpoczęła pani trochę przypadkiem. Miała być rehabilitacja, a wyszła sportowa rywalizacja. Katarzyna Kozikowska: Tak jest, wszystko potoczyło się dość niespodziewanie. W 2008 roku, kiedy byłam po amputacji kończyny dolnej, wraz z rodzicami szukaliśmy alternatywy dla klasycznej fizjoterapii. Dotychczasowe działania nie dawały rezultatów, których oczekiwaliśmy, więc chcieliśmy spróbować czegoś nowego. W taki sposób trafiłam na pływalnię, tam brałam udział w rehabilitacji pod okiem trenera. Po dwóch-trzech tygodniach szkoleniowiec zaproponował mi wstąpienie do sekcji sportowej. Stwierdziłam, że spróbuję i tak to się zaczęło. Czy zechce pani opowiedzieć o swojej chorobie? Dlaczego noga musiała być amputowana u 12-letniego dziecka? Zawsze byłam bardzo aktywnym dzieckiem, ale nigdy nie ukierunkowałam się na jeden sport. Chodziłam na SKS-y, jeździłam na zawody, brałam udział w różnych zajęciach. Kiedyś wystartowałam w biegu przełajowym i nagle poczułam, że coś mi strzeliło w kolanie. Później działy się dziwne rzeczy. Kolano zaczęło puchnąć, ja czułam się coraz słabsza. Przez lekarzy byłam diagnozowana w kierunku naderwania mięśnia czworogłowego. Dopiero po kilku zasłabnięciach i drastycznej utracie masy ciała okazało się, że sprawa jest chyba jednak poważniejsza. Niepokojący incydent w USA. Świątek zeszła z kortu. Nic do niej nie docierało Ile to trwało? Po mniej więcej sześciu miesiącach zostało mi zrobione zdjęcie RTG. Kolejnego dnia byłam już na szpitalnym oddziale, gdzie rozpoczęła się pełna diagnostyka, razem z pobraniem biopsji. Wtedy stało się jasne, że to nie żadne naderwanie, tylko nowotwór. Mięsak. Rak wciągał mięsień i go pożerał. Żaden lekarz nie przypuszczał, że coś takiego może przytrafić się 12-latce. Zwłaszcza że w mojej rodzinie nigdy nie było historii nowotworowej. Co było dalej? Od razu zostałam poddana leczeniu chemią. Szybko okazało się jednak, że trudno będzie uratować nogę. Doszły do tego przerzuty na płuca. Lekarz powiedział, że jeśli chcemy zobaczyć się jeszcze na kolejnej wizycie, musimy podjąć decyzję o amputacji. Nie rozumiałam wtedy do końca, o co chodzi, co to w ogóle jest. Bałam się tego. Nie miałam styczności z osobami niepełnosprawnymi, nie wiedziałam, jak wygląda ich świat. W imię ratowania życia razem z rodzicami zdecydowaliśmy się jednak na amputację. Później przeszłam różne zabiegi na płuca, żeby wyczyścić wszystkie zmiany, które w nich zaszły. Sama amputacja miała miejsce w lutym 2007 roku, a w lipcu zakończyłam leczenie. Od tego czasu pozostaję pod stałą opieką lekarzy. Na szczęście - jak to mówimy w naszym slangu - jestem czysta. Już jako zdrowa dziewczyna trafiła pani na pływalnię. Ostatecznie na igrzyska nie pojechała pani jednak jako pływaczka, a jako kajakarka. W pływaniu byłam od 2008 do 2017 roku. Po drodze były igrzyska w Londynie i w Rio, ale za każdym razem brakowało mi troszeczkę do kwalifikacji olimpijskiej. Po dwóch nieudanych próbach nadszedł moment, w którym straciłam motywację. Nie chciało mi się już wstawać codziennie na trening o 6 rano, a zapach chloru zaczął mi przeszkadzać. Nie umiałam zebrać myśli w wodzie. Liczenie płytek kafelkowych stało się zbyt monotonne. Jednocześnie nie chciała pani odchodzić od sportu. Tak, sport kochałam cały czas. Wtedy pani prezes mojego klubu - Startu Wrocław - powiedziała mi, że jest sekcja kajakarstwa, do której mogłabym dołączyć. Dyscyplina dopiero się rozwijała, to były jej początki na igrzyskach. Skorzystałam z propozycji i rozpoczęłam treningi kajakarskie. Bardzo mi się to spodobało, wyszłam z hali na łono natury. Mogłam oglądać Wrocław z innej perspektywy, zakochałam się w tym. Od 2018 roku jestem już tylko kajakarką, pływanie zostawiłam za sobą. Jako kajakarka pojechała pani na upragnione igrzyska do Tokio. Tam - czwarte miejsce. Zadra w sercu? Na początku byłam smutna, trochę zniesmaczona. Sportowiec zawsze analizuje, co można było zrobić lepiej, i ze mną było tak samo. Po czasie zdałam sobie jednak sprawę z tego, co osiągnęłam. Pojechałam na igrzyska i zajęłam czwarte miejsce na świecie. Widocznie nie byłam jeszcze wtedy gotowa na medal, tak do tego podchodzę. Teraz jest pani gotowa? Stawia sobie pani cel medalowy w Paryżu? Na pewno nie chcę popełnić tego błędu, który zrobiłam w Tokio. Za dużo wtedy myślałam o swoim starcie, mówiłam sobie, że nie mogę zawieść wszystkich dookoła. Zapomniałam w tym o samej sobie. Teraz cel mam jeden - być zadowoloną po swoim występie. Móc powiedzieć: "dałam z siebie absolutnie wszystko". Obstawiam, że wystarczy mi to na bardzo dużo. Nie ukrywam, że chciałabym być w finale, a co będzie dalej - zobaczymy w Paryżu. Polska mistrzyni olimpijska kończy karierę. "Oswajałam się z tą myślą od wielu tygodni" Jak forma? Pewnie trudno oceniać samą siebie, ale w kajakarstwie jest o tyle łatwiej, że wynik jest obiektywny. Patrzymy na stoper i wiemy. W niektórych sportach jest to dużo mniej uchwytne. Jasne, są stopery, ale z drugiej strony w kajakarstwie występuje też dużo zmiennych. Wystarczy, że pojedziemy na głębszy tor z tak zwaną szybszą wodą i robimy rekordy. Później trafimy na inny akwen i łódka nie chce płynąć. Jeśli natomiast chodzi o moje treningi, to skupiałam się na tym, co nie wyszło mi w Tokio. Popełniłam wtedy błędy na starcie i finiszu. Chcę je wyeliminować i uważam, że jest już dużo, dużo lepiej. Pomiędzy igrzyskami - bo w sierpniu 2022 roku - została pani mamą. Jak połączyć macierzyństwo z przygotowaniami do tak ważnej imprezy? Łatwo nie jest. Potrzebuję pomocy ze strony w zasadzie wszystkich dookoła. Kiedy wyjeżdżam na zgrupowanie, a mąż akurat też jest zajęty pracą, zdarza się, że córką opiekuje się trenerka kadrowa. Mam też wsparcie od koleżanek z reprezentacji. Wymieniamy się małą - jedna trenuje, druga opiekuje się dzieckiem, a później odwrotnie. Logistyka jest naprawdę skomplikowana. Ale to tylko dodatkowa motywacja dla mnie. Dziecko popycha do bycia coraz lepszą każdego dnia? Zdecydowanie. Mam poczucie, że pewne rzeczy robię już tylko dla dziecka, nie dla siebie. Kiedy wracam do domu, a córka wita mnie uśmiechem i słowami "brawo, mama", jestem przeszczęśliwa. Niby mała rzecz, a niesamowicie motywuje. Życzę więc tego, aby po pani powrocie z Paryża córka również mogła powiedzieć "brawo, mama". Dziękuję bardzo. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia Sport