Daria Pikulik kilka tygodni miała poważną kraksę. Myślała, że przekreśli ona jej szanse na występ w igrzyskach w Paryżu. Na szczęście obyło się bez złamań, choć trzeba było leczyć zerwane więzadło obojczykowo-barkowe. PZKol lakonicznie zareagował na sukces Polki. Internauci bez litości: "nie pogrążajcie się" Daria Pikulik czeka na telefon z PZKol. "Nie boję się. Powiedziałam prawdę" Pikulik podkreślała, że nie byłoby tego sukcesu bez pomocy jej drużyny Human Power Health. Opowiedziała też o tym, w jaki sposób została potraktowana w Polsce. Zacznijmy od wyścigu eliminacyjnego, bo tam działy się rzeczy, które - jak mówił trener Grzegorz Ratajczyk - popsuły wszystko. - To, co się wydarzyło w wyścigu eliminacyjnym, wybiło mnie z rytmu. Zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że akurat mnie skreślono. To mnie tak zdenerwowało przed tym wyścigiem punktowym. Powiedziałam sobie, że ciągle szczęście nie jest po mojej stronie, ale mam silne nogi. Wiedziałam, że muszę odpalić od startu w wyścigu punktowym. Pojechałam ten wyścig tak, jakby jutra miało nie być. Nie mam sobie po nim nic do zarzucenia. Ten medal jest spełnieniem marzeń. Zwłaszcza po tym wszystkim, co przeszłam przez ostatnie dwa lata. Ten medal wynagradza wszystko. Tylko ja i moi najbliżsi wiedzą, jak ciężko było dojść do tego miejsca. Połowa tego medalu jest dla mojej siostry - Wiktorii. Szkoda, że madisonie nam nie wyszło, ale jeszcze nie byłyśmy w tym miejscu w ten dzień. Jestem dumna z tego, że przyjechałam do Paryża razem z siostrą. Dla mnie to już trzecie igrzyska i w kończą się medalem. Trener mówił, że to był najpiękniejszy wyścig punktowy, jaki pojechałaś? - Zgadzam się. Aż nie dowierzam, jak jechałam ten wyścig i co miałam w nogach! To oczywiście zasługa naszych trenerów - Sylwestra Szmyda, który jest moim trenerem personalnym, trenera kadry Grzegorza Ratajczyka. Dzięki nim jestem na takim poziomie. Oddałam wszystko w tym roku. To były najcięższe przygotowania w moim życiu. Jak widać, warto ciężko pracować. Mam nadzieję, że ten medal zmieni coś w polskim kolarstwie. Niech on będzie takim sygnałem, że polscy kolarze mogą robić medale olimpijskie, potrzebują tylko odpowiedniego wsparcia. Ja to miałam od swojej ekipy Human Power Health. Bez nich byłoby ogromnie ciężko. Dzięki temu, że jestem w tej ekipie, to mogą dysponować środkami na odpowiednie przygotowanie. Cieszę się, a już w poniedziałek staję razem z ekipą na starcie Tour de France. Muszę się wziąć w garść, bo fajnie byłoby powalczyć tam na etapach. Kilka tygodni temu miałaś gigantyczną kraskę, która omal nie zamknęła ci drogi do igrzysk. Medal zdobyłaś z zerwanym więzadłem obojczykowo-barkowym? - Tak. Po tej kraksie byłam w ogromnym dołku. Jak siedziałam po niej na ziemi, to pierwszą myśl, jaka przeszła mi przez głowę, była, że połamałam obojczyk i już mam po igrzyskach. Zadzwoniłam od razu do mojego trenera, a on tylko powiedział: na pewno się nie połamałaś, bo masz przecież tak twarde kości. Później oczywiście były szczegółowe badania. Przez tydzień musiałam odpuścić trening, by wszystko się zagoiło, był to bardzo duży ból. Bałam się o to, jak to będzie wyglądało w madisonie. Na szczęście świetnie przepracowałam na zgrupowaniach z fizjoterapeutką, żeby przywrócić rękę do pełnej sprawności. I udało się. To dało mi wiatę w to, że mogę przygotować wysoką dyspozycję na igrzyska. Ten wyścig punktowy pokazał, że byłam najmocniejszą zawodniczką. Szkoda, że trzy wcześniejsze wyścigi nie ułożyły się tak, jak powinny. To tylko pokazuje, jak zmieniła się moja głowa i moje podejście. Przecież przed wyścigiem punktowym zachowałam niezwykły spokój. Po prostu dojrzałam do bycia zawodniczką na wysokim poziomie. Kawałek tego medalu należy chyba do Darłowa, bo wywodzisz się z Klubu Kolarskiego Ziemia Darłowska. - Oczywiście. Mam nadzieję, że wszyscy siedzieli w klubie i dopingowali. Wczoraj trener Artur Szarycz do mnie zadzwonił i mówił: pilnuj Jennifer Valente, bo dla USA igrzyska to świętość. I miał rację. To świadczy o tym, jaką ci trenerzy mają głowę. To na pewno jest zasługa Darłowa. Dziękuję trenerowi Arturowi i Marcinowi Adamowowi. Mam nadzieję, że dla tego klubu też w końcu spadnie - jak z grom z nieba - dofinansowanie. Oni zasługują na to, by mieć na szkolenie młodzieży, bo wykonują fantastyczną robotę. Mówiłaś o tym, że ostatni rok był bardzo trudny, ale tak naprawdę cała twoja droga usłana jest cierniami. Przed trzema laty w Tokio uczestniczyłaś w potężnym karambolu i musiałaś się wycofać. - Ten medal pokazuje, jak ciężką drogę musiałam przejść, żeby tu być. Dwa lata temu zmieniałam ekipę i miałam straszne problemy w Polsce z tego powodu. Ogólnie zawsze pojawiały się na mojej drodze jakieś kłody. Nigdy się jednak nie poddaję. Podobnie jak siostra. Zawsze walczymy. Mam wielką satysfakcję z tego, że dostałam taką nagrodę za to wszystko. Pewnie nie byłoby tego, gdyby nie ogromna pomoc rodziców, którzy widzieli w Paryżu mój sukces. Siedzieli na trybunach. To oni wychowali nas na takie waleczne dziewczyny. Mateusz Rudyk mówił o tym, że musiał chodzić i prosić się o pieniądze na przygotowania. Ty miałaś podobnie, czy jednak twoja ekipa zapewniła ci wszystko? - Miałam środki dzięki mojej ekipie. Jest naprawdę ogromna różnica między drużynami w Polsce a zagranicą. Kiedy odchodziłam z Atom Developer Wrocław, to potraktowali mnie okropnie. Musiałam im zapłacić pieniądze za to, żeby mnie puścili do World Touru. Dzięki temu, że zmieniłam barwy, to miałam środki, by się przygotować do tych igrzysk. To jest straszne dziwne. Aż trudno mi zrozumieć, jak to działa. Czasami sobie siedzę i się zastanawiam, co tu się dzieje w ogóle. Może ten medal coś zmieni w polskim kolarstwie. Teraz skupiam się na szosie. Mam podpisany kontrakt na kolejne dwa lata. Chcę osiągnąć tam jakieś fajne wyniki. Dostałaś już telefon z Polskiego Związku Kolarskiego? - Nie. Nie spodziewam się, ale też się nie boję. Powiedziałam tylko prawdę. Wszyscy stoją za mną. Może, jak wszyscy zaczniemy mówić, jak jest, to coś się zmieni. W Paryżu - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport