Jakub Żelepień, Interia: Igrzyska olimpijskie za nami, nadszedł więc czas, aby je podsumować. Co jest, twoim zdaniem, największym sukcesem Francji w kontekście tej imprezy? Michał Banasiak, Polski Instytut Dyplomacji Sportowej: Moim zdaniem największym sukcesem Francji jest to, że te igrzyska udało się od pierwszego do ostatniego dnia przeprowadzić w sposób bezpieczny. Poza drobnymi incydentami - jak sabotaż kolei czy aresztowanie kilku osób podejrzewanych o złe intencje - w Paryżu i wszędzie tam, gdzie odbywała się olimpijska rywalizacja, było spokojnie. A musimy pamiętać, ile potencjalnych zagrożeń czekało na organizatorów - akty terroru, naloty dronów, ataki cybernetyczne i wiele, wiele więcej. Francuzi wywiązali się więc z zadania wzorowo. Francja pokazała, że wciąż potrafi organizować wielkie imprezy. I sprzedała te igrzyska wizerunkowo w sposób fantastyczny. Zawody były wklejone w tkankę miejską Paryża, co okazało się znakomitym pomysłem. Estetyka zebrała bardzo dobre recenzje. Igrzyska zachwyciły, ale chcę zapytać o efekty nieco bardziej długoterminowe. Wierzysz w to, że ta impreza będzie w stanie zjednoczyć choć trochę to niezwykle podzielone francuskie społeczeństwo? Biorąc pod uwagę to, jak gorąco było we francuskiej polityce tuż przed igrzyskami, trzeba przyznać, że w trakcie samej imprezy społeczeństwo zjednoczyło się wokół sportu. W mediach nie pisało się o polityce, została ona zepchnięta na dalszy plan przez wyniki olimpijczyków. Takiej sytuacji sprzyjała świetna forma Francuzów, którzy zdobywali medal za medalem. Pod tym względem były to dla nich drugie najlepsza igrzyska w historii. Więcej krążków wywalczyli tylko w 1900 roku. Odpowiadając na drugą część pytania: trudno będzie utrzymać pozytywny klimat na dłużej przy tak spolaryzowanym społeczeństwie. Z punktu widzenia polityków będzie można jednak grać argumentem, że skoro udało się zjednoczyć w trakcie igrzysk, tak samo mogłoby być na co dzień. To romantyczna i mało prawdopodobna wizja, ale kto wie? Premier zaczepił Fornala. Doszło do wymiany zdań. Nagranie robi w sieci furorę Skoro zahaczyliśmy już o politykę, to pójdę za ciosem. Czy sprawna i bezpieczna organizacja igrzysk pomoże którejś stronie sceny politycznej we Francji? Igrzyska to osobisty sukces prezydenta Macrona i jego administracji. Obejmował on urząd jeszcze w czasie, w którym Francja de facto walczyła o prawo do ich organizacji. Macron od samego początku nadzorował ten projekt, miał przy nim znaczącą nieformalną rolę. Uważam, że dużo na tym wygrał. Warto też zauważyć, że na ostatnie dwa tygodnie prezydent Francji - zwykle bardzo aktywny w polityce międzynarodowej - zupełnie się z niej wyłączył. Skupił się na igrzyskach, poświęcił im pełną uwagę, w jakiś sposób konsumował swój sukces. Był widoczny na wielu arenach, robił sobie zdjęcia ze sportowcami - oczywiście też na potrzeby swojego wizerunku politycznego, ale widać było, że on autentycznie cieszy się igrzyskami. Jakie wydarzenie okołosportowe najmocniej zapamiętasz z igrzysk? Były jakieś szczególnie istotne gesty polityczne? Jako kibic sportu najbardziej zapamiętam mimo wszystko historie czysto sportowe. Do głowy przychodzi mi chociażby ogromna radość Novaka Djokovicia, który sięgnął po olimpijskie złoto. Gonił za tym medalem przez całą karierę i dopiero teraz poczuł się spełniony. Z drugiej strony mamy Martę - wybitną brazylijską piłkarkę - która przegrała trzeci olimpijski finał i nie spełni już swojego marzenia o złocie. Takie opowieści można by snuć godzinami, są one solą igrzysk. Spraw okołosportowych też jednak było sporo, choć szczerze mówiąc - mniej, niż zakładałem. Zwróciłbym uwagę przede wszystkim na start sportowców z Izraela, który był bardzo mocno krytykowany przez państwa arabskie i muzułmańskie. Algierski judoka posunął się nawet do zbojkotowania walki z Izraelczykiem. Poświęcił więc swoją sportową ambicję na rzecz manifestacji sprzeciwu. Mieliśmy również flagi propalestyńskie na meczach piłkarskiej reprezentacji Izraela. W ostatnich dniach mówiło się też o medalowej propagandzie Chin. Do ostatniego dnia igrzysk obserwowaliśmy rywalizację w klasyfikacji medalowej. Chiny szły w niej łeb w łeb ze Stanami Zjednoczonymi. Oczywiście należy na to spojrzeć z dystansem, ale niektóre media z Państwa Środka prowadziły narrację, według której gdyby zliczyć medale sportowców z Chin, Tajwanu i Hongkongu, to Chiny wygrałyby z USA. To propagandowe podejście, nie można w ten sposób zliczać krążków, natomiast to pokazuje, jak ważna jest dla Chin dominacja sportowa. Ważna byłaby też dla Rosji, gdyby tylko ten kraj był na igrzyskach. Sankcje na reżim Putina były twoim zdaniem skuteczne? Tak, sankcje zadziałały. Rosjanie długo bagatelizowali zawieszenie, posunęli się nawet do bojkotu igrzysk. Kiedy jednak wśród tak zwanych neutralnych sportowców znaleźli się medaliści olimpijscy, to nagle kremlowscy działacze i ich media zaczęli podkreślać, że to ich sukces. Narracja nagle się więc zmieniła. Widać było, że lekceważenie sankcji było robieniem przez Rosjan dobrej miny do złej gry. Nie wystąpił na ceremonii zamknięcia, bo trafił do szpitala. "Najgorsza rzecz w życiu" Na koniec chcę zapytać o powracający w naszej przestrzeni medialnej jak bumerang temat. Igrzyska w Polsce - to możliwe czy nie? I czy wizyty w Paryżu prezydenta oraz ministra sportu mogą być jakimkolwiek indykatorem, że coś w tym kierunku zaczyna się dziać? Nie sądzę, żeby te wizyty można było łączyć z organizacją igrzysk w Polsce. Uważam, że obaj panowie chcieli po prostu być tam, gdzie nasi sportowcy odnosili sukcesy. Sam temat igrzysk w Polsce może być natomiast czymś, co pomoże naszemu spolaryzowanemu społeczeństwu. W październiku zeszłego roku mieliśmy deklarację prezydenta o gotowości kraju do takiego przedsięwzięcia. Później w podobnym tonie wypowiadał się minister Nitras. To jednak projekt na lata, przy którym trzeba by wypracować konsensus polityczny. Trudno wyrokować, kto za kilkanaście lat będzie przy władzy, a żeby igrzyska faktycznie doszły do skutku, musi być zachowana pewna ciągłość. O jakim terminie realnie możemy myśleć? Najwcześniej byłby to rok 2036, choć wydaje się, że wtedy wygrają raczej Indie. Być może byłby to więc 2040 albo 2044. Ta ostatnia data miałaby ogromną wagę symboliczną, to stulecie Powstania Warszawskiego. Oprócz konsensusu politycznego, potrzebny będzie też konsensus społeczny. Obywatele musieliby zgodzić się na wydanie ogromnych pieniędzy na organizację takiej imprezy. Skala przedsięwzięcia powinna być jednak znacznie większa niż tylko budowa stadionów i infrastruktury olimpijskiej. Przygotowaniom do igrzysk musiałaby towarzyszyć szeroka transformacja kraju: gospodarcza, transportowa, energetyczna. 2044 rok byłby wisienką na torcie, a w drodze do niego odhaczalibyśmy kolejne punkty ewolucji naszego państwa. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia