Polska czwórka podwójna była jednym z naszych kandydatów do medali. Fabian Barański, Mirosław Ziętarski, Mateusz Biskup i Dominik Czaja to w końcu mistrzowie świata i Europy. W ubiegłym roku sięgnęli w światowym czempionacie tylko po brąz, ale walczyli w nim z wieloma problemami zdrowotnymi. W tym w końcu mieli zdrowie i teraz mogą się cieszyć, bo w końcu stanęli na olimpijskim podium. Następcy "Dominatorów", Polska znów z medalem. 19 setnych od srebra Mirosław Ziętarski chciał kończyć z wioślarstwem, teraz spełnił swoje marzenie Polaków w ostatnich startach w igrzyskach prześladowały czwarte miejsce. Tak było w Rio de Janeiro (2016), gdzie nasza czwórka płynęła w składzie: Biskup, Wiktor Chabel, Dariusz Radosz i Ziętarski. Tak też było w Tokio (2020). W Japonii przed trzema laty płynęli: Czaja, Chabel, Szymon Pośnik i Barański. - Po tym, co wydarzyło się w Rio de Janeiro, miałem niedosyt i nawet pojawiały się myśli, by skończyć z wioślarstwem. Teraz wiem, że było warto zacisnąć zęby, poczekać i być cierpliwym. Spełniłem swoje marzenie, ale pewnie dotrze to do mnie dopiero za jakiś czas - mówił Ziętarski. Choć wszystko wyglądało dość spokojnie, to jednak to był szalony wyścig, który odbywał się w niesamowitym tempie. - Chcieliśmy przede wszystkim złapać swoją jazdę. Chodziło o to, żeby się zsynchronizować i nie pogubić się - powiedział Ziętarski, który pochodzi z wielodzietnej rodziny. Ma ośmiu braci i - jak mówił - to oni go zahartowali. Dominik Czaja potrzebował pomocy, a zaraz potem polały się łzy Jednym z tych, którzy jako pierwsi odczuli skutki wyścigu i upału na torze regatowym był Czaja. Nasz wioślarz po jednym z wywiadów potrzebował pomocy. Zupełnie opadł z sił i musiał usiąść. Na szczęście nie była potrzebna interwencja lekarzy, ale Czaja dalej w strefie wywiadów przemieszczał się już na krześle. - Rano zdałem sobie sprawę z tego, że jesteśmy gotowi na ten medal. Bardzo dziękuję chłopakom z osady, bo tworzymy po prostu świetny team. Jesteśmy dobrymi kolegami także poza łódką. Czuć było, że każdy z nas wkłada serce w te akcje, jakie robiliśmy w czasie tego wyścigu. Było blisko srebra, ale siłą woli dowieźliśmy brąz. Było bardzo ciężko. Nie pamiętam, kiedy się tak zajechałem, ale to też świadczy o wysokiej dyspozycji dnia. Wyeksploatowałem organizm ponad swoje siły. Jestem dumny. Czułem, że jesteśmy w stanie wygrać, bo momentami byliśmy bardzo blisko Holendrów. Daliśmy radę psychicznie - mówił Czaja. Za moment z jego oczu polały się łzy: To tylko pokazuje, jak duże wyrzeczenia towarzyszą profesjonalnym sportowcom. Mateusz Biskup nie pamiętał ostatnich 100 metrów Problemy miał także Biskup. On również w pewnym momencie odszedł od dziennikarzy, bo - podobnie jak Czaja - poczuł się słabiej. - To był zdecydowanie najcięższy mój bieg w karierze. Na szczęście powoli dochodzę do siebie. Wiem już, jak smakuje zdobycie brązowego medalu. To jest naprawdę ogromny wysiłek, ale zdobyliśmy ten medal. Wyszarpaliśmy go. Nie pamiętam zupełnie ostatnich 100 metrów wiosłowania - rzucił tylko krótko nasz wioślarz. Najmłodszy w ekipie poprowadził do medalu. Wszyscy mu zaufali Najmłodszym w ekipie, ale też z bardzo odpowiedzialnym zadaniem, jest Barański. 25-latek pełni rolę szlakowego, czyli nadaj tempo w łódce. - To był bardzo trudny wyścig, ale takie jest wioślarstwo. Tu trzeba zostawić w torze kawał zdrowia. Wysiłek jest olbrzymi. Takie biegi, jak ten, łatwiej się znosi, jeśli jest się w wysokiej formie. Trener Aleksander Wojciechowski po raz kolejny wzorowo pokierował naszą dyspozycją. Czuliśmy się świetnie i wiedzieliśmy, że łódka płynie bardzo szybko, ale na igrzyska wszyscy przyjechali w wysokiej formie. To był zdecydowanie najtrudniej zdobyty medal ze wszystkich. Jak otworzyłem oczy i złapałem pierwsze oddechy po wyścigu, to zerknąłem na tablicę i zobaczyłem, że mamy medal. Poczułem ulgę, bo przed trzema laty w Tokio było zupełnie inaczej. Wtedy był ogromny zawód - dodał. Koniec wspaniałej ery? Te słowa zabrzmiały jak pożegnanie Igrzyska olimpijskie w Tokio były dla naszych wioślarzy bolesne. Czwórka podwójna zajęła czwarte miejsce, a dwójka podwójna zajęła szóste. Zaraz po starcie w Japonii trener Aleksander Wojciechowski złożył z tych dwóch osad jedną mocną i teraz - po 16 latach - znowu może się cieszyć z olimpijskiego medalu. Chyba - jak mówił - ostatniego w swojej długiej i okraszonej sukcesami trenerskiej karierze. - Na zrobienie osady potrzeba trzy lata. W tym czasie trzeba wycisnąć z tych ludzi wszystko to, co mają najlepsze. Niekoniecznie trzeba powtarzać to, co robiło się z innymi utytułowanym i osadami. Ta czwórka była inna. Bardziej dynamiczna. Bardziej na wesoło podchodzili też do tematu, ale solidnie. Praca z wcześniejszymi osadami to była mocna praca. Bardzo chcieli ze sobą wiosłować. Od dwóch lat nie było mowy o żadnej zmianie w tej osadzie, bo mówili, że wtedy łódka nie popłynie. To grupa, która składa się z samym liderów - opowiadał Wojciechowski. Z Paryżą - Tomasz Kalemba, Interia Sport