Najważniejsze jest to, że walka z czasem została wygrana i tutaj w ogóle startujecie. Duża ulga? Dorota Borowska: - Jestem przeszczęśliwa, że mogę tutaj być, że udało nam się zdążyć udowodnić prawdę. A także to, że Sylwia nie zostawiła mnie na lodzie i nie wybrała sobie innej partnerki do dwójki. Została do ostatniej chwili i sama czekała na decyzję. Wiem, że dla niej to było tak samo trudne, jak dla mnie. Tak że z tego miejsca chciałabym ci bardzo, bardzo podziękować. Właśnie Sylwia, jaki to był dla ciebie czas? Wszystko trwało od 15 lipca, czyli trzy tygodnie. Sylwia Szczerbińska: - To był bardzo trudny czas, nie ma co ukrywać. Szczerze mówiąc nawet nie chciałabym do tego wracać, ale jeśli już państwo pytają... Dla mnie najważniejsze było to, żeby nie zostawić Doroty w takim momencie. Bo to, co ona przeżywała, to był jakiś koszmar. Najważniejsze było, aby nie została sama. I nie została, bo dostała mnóstwo wsparcia, nie tylko ode mnie, ale również trenera i mnóstwa osób, które przyczyniły się do tego. Ja w tamtym momencie była mniej ważna niż Dorota. DB: - Dla mnie była ważniejsza niż ja, bo gdybym nie startowała w dwójce, to prawdopodobnie nie starczyłoby mi sił i determinacji do tego, aby starać się do ostatniej chwili walczyć. A dzięki temu, że wiedziałam, iż walczę nie tylko o siebie, ale również o wyścig na dwójce z inną osoba, to tej siły mi wystarczyło. Dorota, trzeba chyba być mentalnym siłaczem, żeby taką próbę wytrzymać i dać sobie z nią radę. Czy potrzebowałaś wsparcia w najtrudniejszych momentach? - Tak, oczywiście. Już od dawna współpracuję na stałe z psychologiem, teraz jest nim Andrzej Staszczukiem. I to jest dla mnie duże wsparcie, dzięki temu dużo zyskałam i łatwiej mi było zostawić problemy na pomoście. Czyli choć troszeczkę skupić się na treningach. Mam nadzieję, że to mi się udało. Tak naprawdę w dalszej części zawodów zobaczymy, czy ta dyspozycja wróciła. Ja teraz czułam się na wodzie bardzo dobrze. Troszeczkę gorzej było jeszcze rano, bo zmęczenie jednak jest obecne, ale teraz już nie tak duże. Sylwia, ty dużo wcześniej przybyłaś do Paryża? - Dwa dni wcześniej. Szczerze mówiąc to też był dla mnie trudny czas, bo byłam tutaj sama. Też nie do końca wiedziałam, co mam robić. Byłam jak dziewczynka we mgle i czekałam, jak trener mi powie, co mam zrobić. Mała dziewczynka na igrzyskach olimpijskich (uśmiech). To naprawdę było dla mnie ciężkie, zeszłam tutaj na tor i łzy same napływały mi do oczu, dlatego że byłam bez Doroty. I później po prostu zdarzył się cud. Aż teraz chce mi się płakać... Jak zeszłam z wody i dowiedziałam się o tym, jaka jest decyzja, do końca dnia nie mogłam dojść do siebie. Mało mamy czasu, żeby się pozbierać, ale to wszystko, co się stało, chcemy przekuć w sportową złość. Dzisiaj to nam się udało, a wierzę, że później będzie jeszcze lepiej. Dorota, czy to, że udowodniłaś prawdę i oczyściłaś swoje nazwisko, jest dla ciebie najważniejsze? - Tak, tutaj udowodnienie prawdy było moim pierwszym celem przed igrzyskami. Wierzyłam, że to się uda i to musiało się udać, bo prawda musi zwyciężyć. Nie wiedziałam tylko, czy uda nam się to zrobić przed rozpoczęciem naszych startów na igrzyskach. Jestem przeszczęśliwa, że to się udało zrobić. I powtórzę jeszcze raz, ja tego sama nie zrobiłam. Zrobiliśmy to wspólnie, wszyscy razem. Wielkie podziękowanie dla Polskiego Związku Kajakowego, Polskiego Komitetu Olimpijskiego, dla pana doktora Dariusza Sitkowskiego z Instytutu Sportu, pana Andrzeja Pokrywki i dla moje mecenasa, który przez dwa i pół tygodnia naprawdę pracował cały dzień i całą noc, żeby jeszcze coś dołożyć i przyspieszyć wygraną sprawiedliwości. Panie Łukaszu Klimczyku, jestem przeszczęśliwa! Bardzo duże "dziękuję" za to wszystko i cieszę się, że nie byłam z tym sama, tylko wszyscy działaliśmy w jednym kierunku. Czy spotykasz się w tej chwili z taką sytuacją, że o ile pierwsza, negatywna wiadomość, jakby z prędkością światła dotarła do wszystkich ludzi, a już ta najświeższa - dużo lepsza - wolniej się rozchodzi, a przez to proces oczyszczania nazwiska w świadomości ludzi trwa? - Trochę się obawiam, że ja już zawsze będę kojarzona z sytuacją dopingową. Prawda zwyciężyła, a czy ludzie ją przyjmą? To już nie moja rola, by się przejmować, co taki "Janusz", który siedzi z piwem na kanapie, myśli o mnie. Nie jest moim celem, żeby mu udowadniać wszystko. Spotkałam się z dużym hejtem. Ja ten hejt od razu blokowałam, od razu usuwałam. Starałam się nie czytać, ale jednak to było bardzo trudne. Tyle, że ja wiedziałam, że jestem niewinna. I to mnie trzymało. Zawsze ludzie są tacy, że jak tylko mogą komuś wcisnąć szpileczkę w plecy, pomimo tego, że w ogóle się nie znają, to robią to. Przeczytają coś w mediach, co często jeszcze jest nieprawdą, bo tam dużo rzeczy było błędnie podawanych. A mimo to myślą, że mają prawo wydawać jakąś opinię. Czy nikomu nie zdarzyło się popełnić błąd lub czegoś nie dopełnić choć raz w życiu? - U mnie to była właśnie taka sytuacja. Może czegoś nie dopełniła, choć udowodniła, że to w ogóle nie było moje zaniedbanie. Po prostu system szkolenia antydopingowego tego nie miał w swoim programie, więc ja nie miałam prawa tego wiedzieć. A sama nie jestem wykształcona w tym kierunku. Jestem tylko człowiekiem i pokornie przyjmuję do siebie, nie na wszystkim muszę się znać i nie wierzyć we wszystko, co przeczytam. Wszystkim tym hejterom nie będę udowadniała nic na siłę, mnie to nie boli. Jestem szczęśliwa, że wierzyły we mnie osoby, które są ważne w moim życiu i pełnią w nim jakąś rolę. Im wszystkim dziękuję, a tamtym... No, już nie dokończę, bo nie wypada. Rozumiemy, że środowisko odezwało się ze wsparciem. A czy w tym gronie pojawili się także sportowcy? - Tak, tak. Bardzo duże wsparcie otrzymałam od Alicji Tchórz, która także ma bardzo przykrą sytuację. U niej stało się tak, że substancja zakazana była w olejku do kąpieli. I teraz niech odezwą się ci, którzy sprawdzają każdy olejek do kąpieli. Takich rzeczy ciężki wymagać, tym bardziej, że tej substancji nie było napisanej w składzie, dlatego bardzo się dziwię, że jej sprawa jeszcze trwa. System antydopingowy jest teraz tak bardzo sztywno, że sportowcy naprawdę mają ciężko. My jesteśmy wszyscy w systemie ADAMS, każdego dnia musimy wpisać okienko godzinowe, kiedy kontrola antydopingowa może przyjść. To jest naprawdę bardzo wymagające, jesteśmy prawdopodobnie najbardziej kontrolowaną grupą ludzi na świecie. - I co jeszcze chciałam powiedzieć? Sportowcy pisali do mnie, dużo ze środowiska kajakowego, ale też widziałam, że niektórzy sportowcy od razu "odobserwowali" mnie. Jakby chcieli odciąć się od tego tematu. Mam nadzieję, że oni nigdy nie będą się z taką sytuacją borykać. A jeśli będę, to tak samo jak ja nie zostaną z tymi, a otrzymają takie samo wsparcie, jakie ja miałam. Rozmawiał i notował Artur Gac, Paryż