Stawką spotkania był awans do ćwierćfinału Pucharu Niemiec na szczeblu lokalnym. Wydawało się, że piłkarze SG Oldenburg nie mają dobrego dnia - po 51 minutach przegrywali 0:7. Ale to, co zrobili potem, okazało się czymś niewyobrażalnym. Pierwsze trafienie gospodarze zaliczyli w 58. minucie. Potem zdobywali kolejne bramki tak długo, aż w końcu doprowadzili do remisu. Straty udało im się odrobić w 90+7.minucie. W serii rzutów karnych wykazali się większą precyzją, wygrywając 12:11. Pół stadionu puste na hicie z Legią. Nie wyciągają wniosków, znów to samo Myśleli już tylko o tym, żeby nie przegrać dwucyfrowo. Sami urządzili kanonadę - Osobiście nigdy nie słyszałem o wyniku 0:7 i awansie drużyny, która przegrywała. Osiągnęliśmy coś historycznego. To po prostu niewiarygodne - powiedział po ostatnim gwizdku trener zwycięskiej ekipy Jens Theuerkauf, cytowany przez serwis fehmarn24.de. Już do przerwy widniał rezultat 0:6. - W tamtym momencie nikt nie wierzył w zwrot. Chodziło raczej o to, żeby nie dać się zestrzelić dwucyfrowo - tłumaczy szkoleniowiec zespołu z Oldenburga. Po zdobyciu siódmej bramki goście wyczerpali limit zmian i to w końcowym rozrachunku okazało się błędem. Na domiar złego od 82. minuty musieli radzić sobie w dziesiątkę po czerwonej kartce dla jednego z zawodników. Tymczasem na trybunach temperatura rosła z minuty na minutę. - Przy stanie 4:7 nagle wszyscy uwierzyli w wielki cud. Widzowie, którzy pozostali na stadionie po przerwie, wpadli w euforię - opowiada Theuerkauf. Gdy seria "jedenastek" siłą rozpędu także padła łupem miejscowych, w mieście zaczęło się święto... którego końca na razie nie widać.