Artur Gac, Interia: Gdy przedstawiłem się, że przyjechałem z Polski, okazałeś pozytywne zaskoczenie. Czy masz jakieś wspomnienia związane z naszym krajem? Brian Mullen, były hokeista New York Rangers: - Wiem, że na przestrzeni lat było u was wielu dobrych zawodników. Mówiąc szerzej, w waszej części Europy byłem dwukrotnie, przy okazji mistrzostw świata w 1989 roku i 1991 roku, które odbywały się kolejno w Szwecji i Finlandii. I podczas jednej z tych imprez (w Szwecji - przyp.) pamiętam, że konfrontowaliśmy się z Polakami ("Biało-Czerwoni" spadli wówczas z grupy A z katastrofalnym bilansem bramek, srogo przegrywając wiele spotkań - przyp.). Zresztą w Polsce też się w tamtym okresie pojawiłem, podobnie jak w ówczesnej Czechosłowacji. W latach 90. mieliśmy dwóch polskich hokeistów w najlepszej lidze świata, Krzysztofa Oliwę i Mariusza Czerkawskiego. Pierwszy z nich występował także w New York Rangers. - Dokładnie, dlatego trochę znam Krzysztofa Oliwę. To wielki, wręcz ogromny człowiek. Pamiętam, że był supermiłym facetem. Mariusza Czerkawskiego chyba nie dane mi było poznać osobiście, ale uwielbiałem to, jak grał. Oliwa miał status zawodnika do zadań specjalnych, a mówić wprost jeśli trzeba było stoczyć walkę wręcz na tafli, to właśnie nasz zawodnik o pseudonimie "Polski Młot" ruszał do bójki. - Facet z jego gabarytami i umiejętnościami boksowania był postrachem dla innych. Mam nadzieję, że się nie pomylę, ale wydaje mi się, że nie przegrywał żadnych pojedynków (śmiech). Za sprawą gali UFC 295 jestem po raz pierwszy w domowej hali Rangersów, Madison Square Garden. Dla mnie, wielkiego sympatyka boksu, obecność w mekce tego sportu jest wielkim przeżyciem. Wchodząc tutaj czuć, że jest to miejsce absolutnie szczególne, wszędzie roi się od fotografii największych gwiazd, które pisały historię tego miejsca. A jak to wygląda z perspektywy zawodnika? Czy ciężko oddać słowami te emocje? - Obecnie dużo pracuję z dzieciakami, 5-6-latkami i widzę, jak są podekscytowani, gdy po raz pierwszy wyjeżdżają na lód. Od razu wyjeżdżają na sam środek i patrzą na tablicę wyników. Ja zawsze robiłem tak samo, podnosząc głowę i wzrok ku górze. Za każdym razem, nawet dzisiaj, gdy tutaj znów wszedłem, odczuwam specjalne emocje. Ten budynek, te wszystkie wspomnienia... Jeśli ta hala zapełnia się kompletem widzów, czyli pojawia się 20 tysięcy fanów, czuć nieopisane emocje. Nie ma drugiego takiego miejsca na świecie. A czy pamiętasz jeden, może dwa zupełnie szczególne momenty, które powodowały najmocniejsze bicie serca? - Wiesz... dorastałem nieopodal, kilka przecznic stąd, w dzielnicy Hell's Kitchen na Manhattanie. Mój ojciec pracował tutaj, w jego obowiązkach było zajmowanie się lodem, przygotowywał podłoże do meczów koszykarskiej drużyny New York Knicks, a także szykował arenę pod występy cyrku, które tutaj także się odbywały. Ogółem pracował w tym miejscu przez 40 lat. Gdy miałem 15 lat, dostałem w klubie pracę jako chłopiec od kijów, a następnie miałem możliwość zostania zawodnikiem drużyny juniorów NY Rangers. Dlatego mam wiele wspaniałych wspomnień osobistych oraz tyczących się mojej rodziny. Na pewno niezapomnianym momentem był występ w meczu gwiazd w 1989 roku właśnie jako zawodnik NY Rangers. Można powiedzieć, że rosłem w tym budynku. Przez całą profesjonalną karierę występowałeś w czterech klubach NHL, ale rozumiem, że "Rangersi" mają niewątpliwie szczególne miejsce. - O tak, zdecydowanie, to najważniejszy klub w moim życiu. Nie tylko wspomniany tata, ale również wielu moich przyjaciół pracowało ku chwale tego miejsca. Teraz mam 61 lat, a ciągle czuję ten sam dreszcz emocji jak wtedy, gdy byłem 15-latkiem. A wydarzyło się tutaj coś przykrego, co chciałbyś wyrzucić z pamięci? - Może jedynie odpadnięcie z play-offów. To jedyny przykład, który przychodzi mi do głowy, by odpowiedzieć szczerze na twoje pytanie. Ale to w żadnym wypadku nie zmienia faktu, że Madison Square Garden to dla mnie radosne miejsce. Przychodzę tutaj z dziećmi oraz wnukami i za każdym razem czuję się szczęśliwy. MSG to również miejsce, gdzie największe sławy na przestrzeni dekad dawały swoje koncerty, od nazwisk może zawrócić się w głowie. Zasiadasz wówczas na widowni? - O tak, odbywa się tutaj mnóstwo imprez i staram się przychodzić na koncerty. Byłem tutaj na Billym Joelu, Rodzie Stewardzie. Nawet nie jestem w stanie wymienić wszystkich z pamięci. Z kolei moja żona jest fanką muzyki country, podobnie jak córki, więc bywam i na tego typu wydarzeniach muzycznych. Rozmawiał Artur Gac, Nowy Jork