Spotkanie miało kilku bohaterów, ale Oliwa był na pewno jednym z głównych aktorów tego widowiska. Był to zdecydowanie najlepszy mecz polskiego napastnika w barwach Calgary Flames. Tak grającego Polaka jeszcze w Calgary nie widziano. Doskonały w ataku, pewny i nieustępliwy w obronie, kilkakrotnie zażegnał groźne akcje Ottawa Senators. Oliwa rozpoczął mecz tradycyjnie. Za bójkę z Chrisem Neilem w pierwszej tercji trafił na pięć minut na ławkę kar. Jednak prawdziwy pokaz drzemiących w nim umiejętności Polak dał w drugiej tercji. W 15. min tej odsłony powstrzymał atak "Senatorów", podał perfekcyjnie krążek przez całą szerokość tafli do Shauna Donovana, który "pociągnął" całą długość lodowiska i, gdy wydawało się, że akcja zakończy się niepowodzeniem, z lewej strony pojawił się polski zawodnik, wjechał na pełnej prędkości pod bramkę Ottawy i uderzył z czterech metrów w prawe górne "okienko" bramki, nie dając żadnych szans Patrick'owi Lalime. Piękny gol, dający prowadzenie gospodarzom 2:1 i szał na widowni! Trzeba dodać, że kilkakrotnie w trakcie drugiej i trzeciej tercji, po szeregu udanych interwencji naszego prawego skrzydłowego, w wypełnionym do ostatniego miejsca Pengrowth Saddledome w Calgary rozbrzmiewało gromkie: OLIWA, OLIWA. Po meczu Polak został wybrany trzecią gwiazdą widowiska, co w spotkaniu z czołowym zespołem NHL, jakim niewątpliwie są Ottawa Senators, jest wielkim osiągnięciem dla niedocenianego jakże często hokeisty. Cały mecz okazał się wybornym widowiskiem. Duża ilość strzałów z obu stron, determinacja i chęć zwycięstwa, wszystko jednak w duchu sportowej walki. Oczywiście, jak to w hokeju bywa, nie obyło się bez szeregu kar z obu stron, ale wynikały one bardziej z zaciętości, aniżeli z chęci zemsty na przeciwniku. Na szczególne wyróżnienie zasługują strzelcy bramek dla Calgary. Nilson (dwa gole) i Nieminena (jedno trafienie) sprowadzeni zostali do Calgary w ostatnich dniach przez trenera i zarazem głównego managera Flames, Daryla Suttera. Obaj okazali się prawdziwymi strzałami w dziesiątkę. Potrafili przejąć na siebie ciężar zdobywania bramek w momencie czasowej niedyspozycji strzeleckiej głównego ataku Flames z super-snajperem Jarome Iginla na czele. Pokonanie Senators 4:2 pozwalają zachować Flames spore szanse na udział w rundzie play-off. A zwycięstwo było tym cenniejsze, że hokeistom z Calgary nie udało się wygrać z "Senatorami" od 1999 roku. W innym meczu New York Islanders przegrali w San Jose z tamtejszymi Sharks 4:5. Spotkania nie zaliczy do udanych Mariusz Czerkawski, który zagubił gdzieś formę, którą prezentował w ostatnich tygodniach. Polak na lodzie spędził niemal 11 minut, oddał w tym czasie dwa strzały na bramkę Nabokowa, jednak nie zdołał wzbogacić swojego konta punktowego. Spotkanie przebiegało pod dyktando gości, którzy próbowali aż 41-krotnie zaskoczyć golkipera gospodarzy, podczas gdy Sharks oddali tylko 28 strzałów. Mimo tego, to gospodarze mieli powody do radości po końcowej syrenie. Po pierwszej bezbramkowej tercji, w drugiej części gry kibice obejrzeli festiwal bramek. W 2. minucie prowadzenie dla Islanders zdobył Asham, jednak po kolejnych dziewięciu minutach było już 3:1 dla "Rekinów". Między dwunastą a piętnastą minutą padły jeszcze trzy bramki, a przed ostatnią tercją na tablicy widniał wynik 4:3 dla Sharks. Chwilę po wznowieniu gry na 5:3 podwyższył Cheechoo, a wynik ustalił w 11. minucie Peca. Janusz Kałaczyński, Calgary