- To po prostu przyszło naturalnie. Poczułem, że nie zawsze trzeba mieć 30 kg nadwagi, żeby nagle myśleć o zdrowiu. Żyły mogą się zaciskać, co rusz słyszy się, że ktoś ma guza, a komuś innemu przytkało żyły - opowiada Interii Czerkawski o kulisach, w jakich został weganinem. Traf przyniósł świeży przypadek przytykających się żył u znanego człowieka świata sportu. Lekarze w Amsterdamie w minioną niedzielę uratowali życie Ronalda Koemana, który po przejażdżce na rowerze poczuł ból w klatce piersiowej. Okazało się, że żyła jest niedrożna, konieczne było wstawienie stenta. Pacjent został uratowany. Takich przypadków są tysiące dziennie i nie zawsze pomoc przychodzi na czas. Najlepszy Polak w dziejach NHL ma to szczęście, że jego żona Emilia Raszyńska jest dietetyczką, ale do zmiany diety stopniowo doszedł sam. Daleki jest od agitowania na stronę wegetarianizmu. - Każdy jest kowalem własnego losu. Ja sobie daję szansę. Na początku bałem się, tym bardziej, że ostrzegali mnie. Za chwilę miałem mieć białaczkę, miały mnie opuścić siły - wspomina rady troskliwych. Nic takiego się nie stało, a wręcz przeciwnie, Mariusz zyskał więcej energii. Zmiana zwyczajów żywieniowych z pewnością nie odbiła się negatywnie na jego zdrowiu, co potwierdzają wyniki badań krwi. - Mam energię, uśmiech też jest. Bez problemu pokonuję po 12 km po polu golfowym z ciężką torbą na plecach, często grywam turnieje. Sporo ćwiczę, co można zobaczyć na social mediach - przekonuje. Odwrócenie diety o 180 stopnie początkowo nie jest łatwe dla nikogo. - Trzy lata temu zastanawiałem się: "Co tu jeść, skoro nie można dotknąć kiełbasy, salcesonu, szynki schabowego, steka , kurczaka, ryb i żeberek ukochanych mamy?". Okazało się jednak, że Warszawa jest trzecim miejscem w Europie najbardziej przyjaznym wegetarianom i weganom - cieszy się Czerkawski. - To nie jest tak, że tylko jem makaron czy chleb z dżemem, bo tak się nie da. Jest jednak tyle możliwości. Warzywa, strączkowe, nasiona chia, awokado, hummusy (ciecierzyca), sałaty - wylicza swój "chleb powszedni". - Kiedyś surówki i warzywa stały z boku, a pytanie było: "Czy stek jem na obiad, czy na kolację też". Podobnie z rybą i sushi. Po raz pierwszy surowe ryby jadem w Szwecji w 1991 r. W Warszawie, na Foksal sushi oferowała wtedy jedna restauracja, ale to było inne jedzenie niż to w Sztokholmie. Od tego czasu jednak u nas sporo się zmieniło - docenia. - Pożerałem mięsa różnego rodzaju. Dziś nie jem nawet jajek w czystej postaci, chyba że te użyte w cieście czy makaronie. Jajecznicy w czystej postaci nie jadłem od ponad dwóch lat.