"Królowie" to prawdziwe objawienie tegorocznej fazy play off ligi NHL, do której przystąpili z ósmego miejsca w Konferencji Zachodniej. Na otwarcie wyeliminowali mistrzów sezonu zasadniczego Vancouver Canucks 4-1, a następnie drugi zespół w tabeli - St. Louis Blues 4-0 oraz trzeci - Phoenix Coyotes 4-1. Nie mogli też sobie wyobrazić lepszego rozpoczęcia finałowej rywalizacji przeciwko New Jersey Devils, których pokonali w trzech pierwszych meczach, w tym dwóch na ich terenie. Przy stanie 3-0 nie wykorzystali jednak atutu swojego lodowiska, a w sobotę w Newark ponieśli pierwszą w tegorocznym play off porażkę na wyjeździe. Mimo tych dwóch niepowodzeń wciąż na ich korzyść przemawiają statystyki, bowiem tylko raz zdarzyło się - i to w 1942 roku - że po Puchar Stanleya sięgnął zespół, który wybronił się ze stanu 0-3. Byli to Toronto Maple Leafs, a "pechowcami" okazali się Detroit Red Wings. Trener Darryl Sutter i zawodnicy z Los Angeles niemal jednogłośnie zapewniają dziennikarzy, że nie czują presji i są przekonani o swojej przewadze. Jednak poniedziałkowy mecz (początek o godz. 4 w nocy czasu polskiego) może być bardzo nerwowy. "W trzech rundach przegraliśmy tylko dwa mecze, tyle samo z Devils, ale finał rządzi się swoimi prawami. Nie widzę powodów do niepokoju, bo w naszej grze nic się nie zmieniło. Widocznie tak miało być, że zrobi się 3-2 zanim zdobędziemy Puchar Stanleya przed naszymi kibicami" - powiedział Anze Kopitar. Słoweniec ma w dorobku 19 punktów i prowadzi - ex aequo z Rosjaninem Ilią Kowalczukiem z Devils - w klasyfikacji najskuteczniejszych zawodników fazy play off. Ważną osobą w szeregach New Jersey jest doświadczony bramkarz Martin Brodeur. Właśnie popularny "Marty" przyczynił się do trzykrotnego zdobycia trofeum przez "Diabły" w latach 1995, 2000 i 2003. Występował również w przegranej finałowej rywalizacji w 2001 roku z Colorado Avalanche 3-4. Zespół z Los Angeles może w tym roku uczcić 45-lecie istnienia (powstał w 1967 r.), przy swoim drugim podejściu. Poprzednie w 1993 roku, gdy w ich składzie był słynny Wayne Gretzky, zakończyło się porażką z Montreal Canadiens 1-4.