Mecz miał bardzo podobny przebieg do środowej, inauguracyjnej konfrontacji. Ponownie rozpoczął się od dwóch bramek dla gości. W 11. minucie Jonathana Quicka pokonał Ryan McDonagh, a w 19. Norweg Mats Zuccarello. W drugiej tercji obie drużyny strzeliły po dwie bramki. Gospodarze dwukrotnie zmniejszyli straty po trafieniach Jarreta Stolla i Williego Mitchella, ale rywale odpowiedzieli golami Martina St. Louisa i Dericka Brassarda. To, co nie udało się Kings w drugiej, zrealizowali w trzeciej tercji. Szwedzkiego bramkarza gości Henrika Lundqvista pokonali kolejno Dwight King i Słowak Marian Gaborik, który uzyskał 13. gola w play off. Od 48. minuty było 4-4. Taki rezultat przetrwał prawie... 43 minuty. Dopiero w połowie drugiej dogrywki krążek w bramce Rangers zdołał umieścić kapitan "Królów" Dustin Brown. Jak wyliczyli statystycy NHL, zespół z Los Angeles nie był na prowadzeniu już od prawie 230 minut. Ostatni raz wygrywał w trzeciej tercji szóstego spotkania z Chicago Blackhawks w finale Konferencji Zachodniej. W każdym z kolejnych trzech meczów wyłącznie "gonił" wynik, a mimo to za każdym razem zjeżdżał z lodu jako zwycięzca. "Jeśli marzy się o Pucharze Stanleya, trzeba umieć wychodzić z opresji" - podkreślił szkoleniowiec Kings Darryl Sutter. Jego drużyna jest pierwszą w historii, która wygrała w play off kolejne trzy mecze, choć w każdym przegrywała już różnicą dwóch goli. "Wszyscy rozwodzą się na tym, w jaki sposób udaje nam się wrócić do gry. A z naszego punktu widzenia ważniejsze jest, co zrobić, by nie musieć odrabiać strat" - zauważył zdobywca decydującego gola w sobotnim pojedynku. Obecny wielki finał jest trzecim z rzędu, w którym dwa pierwsze spotkania kończą się dogrywkami. W 2012 roku oba wygrali Kings. Ostatecznie sięgnęli po trofeum pokonując New Jersey Devils 4-2. Rok później natomiast Chicago Blackhawks i Boston Bruins zanotowali w nich po jednym zwycięstwie. Teraz rywalizacja przenosi się do Nowego Jorku, gdzie zostaną rozegrane dwa następne mecze - najbliższy już w poniedziałek.