Bodaj najlepszy obecnie w całej lidze bramkarz Szwed Henrik Lundqvist nie wiedział co się dzieje. Głowa latała mu naokoło, jakby dostawał ciosy od Andrzeja Gołoty. Tym razem w rolę nockdownującego boksera wcielili się Rosjanie, broniący barw "Kanadyjczyków". Andriej Markow i Aleksander Kowaljow zaskoczyli golkipera Rangersów w okresie przewagi liczebnej paki z Montrealu. Markow przechwycił zbyt słabo wybijany z tercji krążek i uderzeniem po lodzie znalazł drogę do bramki. Z kolei Kowaljow najechał na bramkę w odpowiednim momencie - właśnie wtedy, gdy Saku Koivu zaczarował obrońców i z bekhendu wyłożył mu "gumę". Pokonanie bramkarza z trzech metrów było formalnością. Gdy jeszcze młokos z białoruskiego Nowopołocka Siergiej Kosticyn wykorzystał rzut karny podyktowany po faulu na nim samym, zdawało się, że Rangersów nic już nie uratuje. Nawet Jaromir Jagr. Tym bardziej, że gospodarze ciągle stwarzali zagrożenie dla bramki Lundqvista. Przełomową okazała się 29. min. Montreal grał w osłabieniu, ale Maxim Lapierre zmarnował kontrę dwóch na jednego dla Canadiens (powinien dogrywać do Michaela Komisarka). Zamiast 4:0 po chwili mieliśmy 3:1. Michal Rozsival obsłużony krosowym podaniem przez Chrisa Druriego wypalił nie do obrony spod niebieskiej linii. Ponad 21 tys. ludzi w Centre Bell jeszcze bardziej oniemiało 24 s później, gdy Kowaljow stracił krążek pod bandą, na co wyrósł jak spod ziemi Brandon Dubinsky i natychmiast wypalił jak z haubicy. Francuski bramkarz Cristobal Huet zdążył tylko przyklęknąć, ale krążek wylądował w okienku dalszego rogu. To nie tak, że Montral nagle stanął. Na 4:2 powinien podwyższyć Bryan Smoliński. I pewnie zrobiłby to, gdyby w bramce nie rozgrzał się Lundqvist, który wygrał pojedynek z napastnikiem miejscowych. Koszmar Canadiens trwał. Jego kolejny epizod zapewnił lewy obrońca gości Marc Stall. Odważnym wejściem pod bandą wywalczył krążek, ze wściekłością byka wjechał przed bramkę, skupił na sobie uwagę obrońców i pięknie z bekhendu obsłużył Scotta Gomeza (jak on go zauważył?). Gomez z dziecinną łatwością doholował "gumę" do pustej bramki i było 3:3! Trzecia tercja jakby zaczęła mecz na nowo. I Montreal mógłby się znów radować, gdyby nie niesamowity Lundqvist, który powstrzymał pędzącego na niego samotnie Tomasa Plekanca. Publiczność po chwili miała radochę, bo wielkolud Jagr rozpędził się, przedarł się pod bandą, ale w ostatniej chwili nadział się na klasyczną "minę", którą założył o dwie głowy niższy Michael Komisarek! Argumenty czysto hokejowe były jednak po stronie Rangersórw, którzy mieli w składzie Druriego. Chris w 50. min wziął sprawy w swoje ręce. Wyprowadził akcję z własnej tercji, a gdy dostał się już do strefy rywala zrobił kółko, czym zgubił obrońcę i strzałem w krótki róg zaskoczył Hueta. Cristobal już całkiem nie popisał się przy niegroźnym uderzeniu Martina Straki, który na 90 s. przed końcem spotkania ostatecznie przesądził o wygranej gości. Montreal Canadiens - New York Rangers 3:5 (2:0, 1:3, 0:2) Bramki: 1:0 Markow (3,11 w przewadze), 2:0 Kowaljow (13,36 Koivu, Higgins w przewadze), 3:0 Ksticyn (25,40 z karnego), 3:1 Rozsival (28,39 Drury, Straka w przewadze), 3:2 Dubinsky (29,03), 3:3 Gomez (35.30 Staal), 3:4 Drury (50,09 Dawes, Prucha), 3:5 Straka (58,30 Mara, Gomez).