Nabory do kursów sędziowskich odbywają się tradycyjnie na początku każdego roku (w tym roku rekrutacji nie będzie ze względu na pandemię COVID-19). Wymagania stawiane poszczególnym kandydatom na sędziego nie są szczególnie wysokie. Przyszły arbiter musi mieć ponad 25, a jednocześnie mniej niż 35 lat. Wyjątek czyni się jedynie dla byłych żużlowców, którzy mogą podjąć szkolenie nawet w wieku 40 lat. Ponadto, od kandydatów oczekuje się dobrej orientacji w zasadach i regulaminach oraz pełni praw publicznych. Umiejętność posługiwania się językiem angielskim (w czasach gdy każdy zespół ligowy ma w meczowym składzie zazwyczaj 3 obcokrajowców) jest "mile widziana". Śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że w Polsce łatwiej dostać się do wieżyczki sędziowskiej niż na kierownicze stanowisko w korporacji. Swego czasu mocno przeciwstawiał się temu Sławomir Kryjom, znany w środowisku jako specjalista od regulaminowych kruczków. Działacz proponował, by uprawnienia sędziowskie mogła zdobyć jedynie osoba, która wcześniej pełniła już w żużlu jakąś funkcję. - Jak ci ludzie mają sobie radzić, gdy samo przebywanie w parku maszyn powoduje u nich szybsze bicie serca - pytał niegdyś retorycznie na Twitterze. Część środowiska przyklaskuje Kryjomowi, podczas gdy inni pukają się w czoło i mówią o betonowaniu środowiska w celu stworzenia układów i układzików. Jako kontrargument do tezy dzisiejszego menedżera Red Devils Landshut często przytaczana jest historia Leszka Demskiego, który dziś rządzi sędziami w najlepszej lidze świata, a przed wejściem na wieżyczkę żużel widział jedynie z wysokości trybun. Wypłaty dla sędziów najwyższego szczebla (1600 złotych za sędziowanie meczu PGE Ekstraligi, nieco mniej na niższych poziomach rozgrywkowych) brzmią co prawda kusząco, jednak zanim osiągnie się poziom pozwalający na zarabianie jakichkolwiek pieniędzy (choćby dwustu złotych przysługujących za prowadzenie Pucharu Polski w miniżużlu) trzeba odbyć bezpłatny staż (trwający minimum 20 zawodów) u boku bardziej doświadczonych kolegów. Grzegorz Drozd, znany w środowisku dziennikarz wspominał niegdyś, gdy jako taki właśnie stażysta przebył nadaremno drogę z rodzinnego Rzeszowa na stadion w Grudziądzu, tylko po to, by dowiedzieć się, że mecz został odwołany, a "ludzie z góry..." zapomnieli go o tym poinformować. Po środowisku od lat krążą historie głoszące jakoby okres stażu miał na celu odsiać arbitrów niepokornych, stanowiących w oczach "starych wyg" zagrożenie. Z ust do ust, z parku maszyn do parku maszyn powtarza się opowieści o rzekomych nieregulaminowych tłumikach celowo podkładanych juniorom podczas młodzieżowych zawodów i innych pułapek zastawianych na początkujących arbitrów. Jak to jednak zwykle z takimi opowieściami bywa, każdy o nich słyszał, ale raczej niewielu było ich świadków. Po przejściu wymaganego stażu, osoby z licencją żużlową rzucają się w niemalże cotygodniowy wir pracy. Każdy weekend spędzają w innym mieście (arbiter nie może prowadzić ligowych spotkań drużyny ze swojego macierzystego miasta). Wbrew obiegowej opinii praca sędziego nie zaczyna się z próbą toru ani tym bardziej pierwszym biegiem. Według regulaminu musi się on pojawić na stadionie nie później niż 4 godziny przed rozpoczęciem zawodów. Dogląda wówczas prac na torze i prowadzi odprawę dla żużlowców. Taka rutyna trwa często do 60. roku życia, gdy to - zgodnie z regulaminem - sędzia musi przejść na emeryturę. Ci żużlowi są i tak pod tym kątem w niezłym położeniu, ich piłkarscy odpowiednicy muszą kończyć kariery w wieku 45 lat. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź