Nie tak dawno w pingpongowym zespole narodowym doszło do pokoleniowej zmiany. Doświadczonych zawodników, jak Daniel Górak, Bartosz Such, Jakub Kosowski i Wang (wcześniej odeszli Lucjan Błaszczyk i Tomasz Krzeszewski), zastąpiła zdolna młodzież, na czele z mistrzem i wicemistrzem kraju, tj. Jakubem Dyjasem i Markiem Badowskim oraz Patrykiem Zatówką. Nieudany początek kwalifikacji do DME 2019 sprawił, że na prośbę selekcjonera Krzeszewskiego do kadry wrócił 35-letni "Wandżi".Pochodzący z Chin Wang wystąpił w obu spotkaniach z Turcją (3:0 i 3:0) oraz rewanżowym meczu z Chorwacją (3:1). Wygrał dwa z trzech pojedynków, ale miał też mocno pozytywny wpływ na młodszych kolegów, którzy podkreślali możliwość wspólnych treningów i gry w reprezentacji z utytułowanym i doświadczonym kolegą."Wróciłem do kadry po to, aby pomóc w wywalczeniu awansu do DME we Francji. Czuję, że jestem potrzebny, chociaż na dziś ciężko powiedzieć, czy wystąpię w tej imprezie. To jednak zbyt odległa perspektywa. Prawdę mówiąc, nie miałem już zamiaru grać w reprezentacji, a zgodziłem się na pojedyncze mecze po rozmowie z trenerem Krzeszewskim. Głównym powodem są kłopoty z plecami" - przyznał Wang Zeng Yi.Jak dodał, kłopoty z kręgosłupem w odcinku lędźwiowym doskwierają mu od czasów juniorskich. W Polsce mieszka od 18 lat i w tym czasie wielokrotnie zmagał się z tą kontuzją."W trakcie licznych rehabilitacji próbowałem i stosowałem różne metody, np. akupunkturę, bańki chińskie czy rozmaite ćwiczenia. Wszystko pomaga doraźnie, ale ból powraca. W moim przypadku przepuklina kręgosłupa dotyczy aż trzech miejsc i potrzebna jest operacja. Nie chcę się jeszcze zgodzić, bo to oznaczałoby wielomiesięczną przerwę w normalnym funkcjonowaniu. Występuję przecież w superlidze w Dojlidach Białystok, gdzie jestem grającym trenerem, poza tym prowadzę swój klub Wandżi Sport we Wrocławiu" - tłumaczył.Runda jesienna superligi jest udana dla niego, gdyż zwyciężył w 11 z 14 pojedynków. Białostoczanie mają szansę na play off, czyli medal DMP. Drugim liderem drużyny jest 19-letni Chińczyk Li Yongyin."Być może byłoby jeszcze lepiej, ale na ostatnie cztery tegoroczne spotkania, ligowe i reprezentacyjne, aż w trzech grałem na środkach przeciwbólowych. Plecy szwankują, lecz zaciskam zęby i walczę przy stole. A co do wysokiej formy, to w moim przypadku najważniejszy jest codzienny, spokojny treningi. Nie muszę ostro ćwiczyć, bo wiem na co mnie stać. Wystarczy, że potrenuję z chłopakami z trzeciej i czwartej ligi, którzy trochę mi poblokują, wykonają inne założenia. Mam doświadczenie i to, czego się nauczyłem, dalej potrafię świetnie +sprzedać+. Dziś tenis stołowy jest dla mnie przyjemnością, czerpię radość z gry, choć tylko wtedy, gdy... plecy nie bolą" - podkreślił.Zaznaczył, że jeśli zdrowie mu pozwoli, to jeszcze pomoże młodym kadrowiczom."Priorytety są inne, jednak o reprezentacji nie zapominam. Podczas krótkich przedmeczowych zgrupowań z własnej inicjatywy pomagałem Kubie Dyjasowi czy Markowi Badowskiemu. W trakcie spotkań eliminacyjnych rozmawiałem z Tomkiem Krzeszewskim i na bieżąco analizowaliśmy grę młodszych zawodników. Co do przyszłości, funkcja selekcjonera to nie moja bajka. Uważam, że to jeszcze cięższy chleb niż występy w roli pingpongisty, a nawet grającego klubowego trenera. Przy moim stanie zdrowia odpadają ciągłe podróże po kraju i Europie. Poza tym odpowiedzialność za wynik jest ogromna" - dodał "Wandżi".Jest on nie tylko czołowym polskim tenisistą stołowym, ale zarazem duszą towarzystwa - gra na gitarze, śpiewa i... dobrze gotuje."Za czasów Odry Księginice nudziliśmy się po treningach. To wtedy koledzy Piotr i Paweł Chudoba oraz Kuba Kosowski nauczyli mnie grać na gitarze. Jakiś czas temu grałem i polskie, i chińskie utwory, ale część z nich niestety zapomniałem. Ale śpiewać staram się często, przynajmniej coś nucić pod nosem" - zakończył.