Najpierw był szok i niedowierzanie, potem wstyd i zażenowanie. Po nieoczekiwanej porażce w półfinale "swojego" mundialu, 1-7 z Niemcami, Brazylijczycy przechodzili przez wszystkie stany emocjonalne. Ale dramatyczne chwile rozgrywały się nie tylko na stadionie w Belo Horizonte. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że to był nie tylko niezwykły mecz, ale również dziwny. Pięć goli przeciwko gospodarzom przed upływem dwóch kwadransów? Nigdy wcześniej organizatorzy mundialu nie przeżyli takiego upokorzenia. Siedem bramek w siatce Brazylijczyków? Dotychczas tylko Polacy byli w stanie wbić im najwyżej pięć goli na mistrzostwach świata. Dawno temu, jeszcze przed wojną. To było 18 minut, które wstrząsnęły brazylijską ekipą. Między 11., a 29 minutą Niemcy wyglądali jak walec, który rozjeżdża wszystko, co spotyka na swojej drodze. Jaka była reakcja kibiców? Pierwsza bramka wyglądała jak wypadek przy pracy, więc na stadionie w Belo Horizonte doping kibiców tylko się zwiększył. Przy drugiej pojawiło się niedowierzanie, ale również pojedyncze gwizdy. Gdy Toni Kroos trafił po raz trzeci, zapadła cisza. Kolejne dwa trafienia spowodowały, że kibice poczuli się upokorzeni. Niektórzy zaczęli wychodzić ze stadionu. To samo przeżywało w tym czasie kilkadziesiąt tysięcy ludzi zgromadzonych w specjalnie przygotowanej strefie na Copacabanie w Rio, kilkaset kilometrów od miejsca dramatu. Ale po piątym golu dla Niemców zrobiło się naprawdę niebezpiecznie. Kibice różnych narodowości bezwiednie patrzyli na bezsilność gospodarzy, gdy nagle ktoś w tłumie nie wytrzymał. Tak jakby w jednej chwili cały skumulowany szok połączony z niedowierzaniem przemienił się w złość. A potem we wściekłość. To była iskra, która mogła przeistoczyć brazylijskie święto w koszmar. Wybuchła panika i zaczęliśmy uciekać. Wszyscy, kilkadziesiąt tysięcy osób. Byle dalej, byle do promenady biegnącej wzdłuż Copacabany. To tylko chwila, ale w głowie zaczęły kotłować się różne myśli: "co za szaleniec doprowadził do tego?, "czy przy takiej dozie napięcia ktoś za chwilę nie zacznie strzelać?", "kiedy policja, widoczna przecież w czasie mistrzostw niemal na każdym rogu, opanuje sytuację?". Sygnał był wyraźny. Ten wulkan emocji, który Brazylijczycy nosili jeszcze przed mundialem 2014, gdy rok wcześniej pojawiły się pierwsze masowe protesty na tle problemów społecznych, w których kraj się pogrążał, właśnie wybuchnął. I to niezwykle gwałtownie. Na szczęście skończyło się tylko na strachu. Z trudem, po piasku, ale dobiegliśmy do promenady. Policja opanowała sytuację. A potem znowu stało się coś nietypowego. Brazylijczycy w strugach tropikalnego deszczu przestali rozpaczać. Mało tego, zaczęli się znowu bawić, bo "przecież za cztery lata i tak wygramy". Taka atmosfera panowała po najwyższej klęsce "Canarinhos" w historii mistrzostw świata! Czy to jednak odzwierciedlało stan większości społeczeństwa? Prof. Elton Luiz Leite de Souza z Universidade do Rio de Janeiro, z którym wówczas rozmawialiśmy, nie miał wątpliwości, że nie. Jego zdaniem, drużyna, która grała przeciwko Niemcom pokazała "aktualny stan brazylijskiego społeczeństwa, niepewnego swojej przyszłości, podzielonego, niezdolnego do wielkich uniesień, gdy przychodzi godzina próby". - Utraciliśmy kreatywność, która nas wyróżniała. Klęska jest tym bardziej bolesna, że futbol odzwierciedla naszą tożsamość - mówił prof. Leite de Souza. W tym samym czasie, po historycznym zwycięstwie Niemcy minimalizowali swoje osiągnięcie. Tak jakby zagrali kolejny zwykły mecz (występując w podobnych czerwono-czarnych barwach jak Flamengo, najpopularniejszy klub w Brazylii...), a nie taki, który już na zawsze przejdzie do historii. 8 lipca 2014. Dziwny to był dzień. Remigiusz Półtorak