"Przede wszystkim nie trafiliśmy ze smarowaniem w pierwszej części - techniką klasyczną. Tam były trzy mocne podbiegi, a nam narty nie trzymały" - powiedział Klisz, który zajął 61. miejsce. Antolec z kolei był 64. w stawce 68 zawodników (Maciej Kreczmer był 39.). Polacy stracili, odpowiednio, dziewięć i dziesięć minut do triumfatora Szwajcara Dario Cologny. "Liczyliśmy, że w klasyku stracimy po półtorej-dwie minuty do najlepszych, tymczasem były ze cztery" - zauważył Klisz, a jego kolega z reprezentacji dodał: "Zupełnie inaczej biegnie się w grupie, a inaczej samemu. Mimo że lepiej czuję się w łyżwie, ciężko mi było wyprzedzać rywali. Nie chciałem jednak być ostatni". Antolec nieźle rozpoczął bieg, bo mimo dopiero 58. numeru startowego szybko przesunął się w okolice 30. pozycji. Później było znacznie gorzej, spadł na przedostatnią lokatę, a nawet biegł jako ostatni. W końcówce minął czterech rywali. "Niestety, mniej więcej w tym samym momencie, co Maciek Kreczmer (ok. 7 km), złamałem kijek. Na zakręcie miałem go wbitego w śnieg, ktoś, nawet nie wiem z jakiego kraju, wjechał w niego nartą i pękł. Około 400 metrów jechałem z jednym kijem i wtedy spadłem o kilkadziesiąt miejsc" - przyznał Antolec. Obu polskich biegaczy nie było w pierwotnie ogłoszonej reprezentacji olimpijskiej. Zostali dokooptowani po kilku dniach na podstawie weryfikacji list Międzynarodowej Federacji Narciarskiej. "Nie możemy być zadowoleni ani z miejsc, ani z uzyskanych czasów. W skali szkolnej zasłużyliśmy na dwóje. W technice dowolnej było w miarę dobrze, za dużo straciliśmy w klasyku" - przyznali zgodnie. Antolec wcześniej nie startował w biegu łączonym na 30 km, zaś Klisz miał już doświadczenie w takiej próbie. "Przy dobrym smarowaniu stać nas było nawet na pierwszą 40" - uważa Klisz. Złoty medal igrzysk w Soczi zdobył Szwajcar Dario Cologna, drugi był Szwed Marcus Hellner, a trzeci Norweg Martin Johnsrud Sundby. Z Soczi - Radosław Gielo