Piłkarze dużo podróżują. Gra w lidze wiąże się z koniecznością przemierzania wzdłuż i wszerz całego kraju. Kiedy dochodzą europejskie puchary, wyprawy obejmują także inne państwa. A do tego jest jeszcze przecież reprezentacja. To z kolei często oznacza wyprawy nawet na inne kontynenty. Za kadencji selekcjonera Janusza Wójcika polscy kadrowicze jedną z takich eskapad odbyli do Chile. W Ameryce Południowej odbyło się zgrupowanie, podczas którego zawodnicy trenowali i rozgrywali mecze. W końcu nadszedł czas na powrót do kraju. Drużyna udała się więc na lotnisko do Santiago, stolicy Chile. Maszyna wystartowała zgodnie z planem i także w powietrzu wszystko przebiegało normalnie. Na pokładzie trwały rozmowy, ktoś rzucił żart, ktoś inny się zaśmiał. Obsługa przynosiła przekąski i napoje, niektórzy wyglądali przez okno. Czas mijał powoli, a samolot szykował się do przelotu nad górzystym terenem. Selekcjoner zapłacił dymisją za pijaństwo bramkarza. "Zawiasy" dla Bońka Nagle stało się coś nieprzewidzianego. Maszyna wpadła w dziurę powietrzną i zaczęła spadać. Załoga nie zdążyła nawet wydać ostrzeżenia przez głośniki - wszystko potoczyło się niezwykle szybko. - Nie było to przyjemne doświadczenie. Polecieliśmy pionowo w dół. Obsługa nie zdążyła nas ostrzec, więc ludzie uderzali głowami w sufit. Ja wisiałem na pasie bez kontaktu z fotelem. Wyglądało to wszystko bardzo źle, bardzo nerwowo. Cały samolot w strachu - wspominał ówczesny kadrowicz Tomasz Łapiński w rozmowie z Bożydarem Iwanowem w cyklu "Ani słowa o futbolu" na kanale Polsat Sport. Samolot z Polakami spadał w Ameryce Południowej Koszmar - na szczęście - nie trwał długo. To była kwestia kilku, może kilkunastu sekund. Drastyczna utrata wysokości przytrafiła się dwukrotnie. Później piloci zdołali zapanować nad maszyną i wyrównali lot. - Mam wciąż przed oczami pionowy strumień cieczy. Kolega, który siedział obok mnie, akurat coś pił, a kiedy zaczęliśmy spadać, napój rozlał się błyskawicznie - opowiadał Łapiński. Są mistrzami kraju, którego nie uznają. Wszystkim rządzi "Szeryf" Do Madrytu, w którym piłkarze mieli przesiąść się do kolejnego samolotu, wciąż było wiele godzin lotu. Trzeba było przecież pokonać cały Atlantyk. Pasażerowie postanowili więc znieczulić się na resztę trasy - alkohol lał się strumieniami. - Następne 15 minut było bardzo wesołe. Wszyscy napili się tak mocno, że przespali resztę podróży, więc było już cicho. Ja niestety nie - relacjonował "Łapa". Na pokładzie zapanowała cisza. Samolot bez żadnych dodatkowych atrakcji doleciał do stolicy Hiszpanii, a tam reprezentacja przesiadła się do kolejnej maszyny. W końcu wszyscy szczęśliwie dotarli do Warszawy. Niestety - takie doświadczenia pozostawiły trwały ślad. Tomasz Łapiński nabawił się aerofobii. Ta utrzymuje się u niego do dziś. Lęk zamknął Łapińskiemu możliwość zagranicznego transferu. Piłkarz wiedział, że gra w zachodnim klubie wiąże się z koniecznością latania. Od razu odrzucił więc możliwość wyjazdu. - To zdecydowanie zamknęło mi sporo możliwości. Podobnie jest, jeśli chodzi o podróżowanie. Nie wyjadę na wakacje tam, gdzie trzeba lecieć - dodawał Łapiński w rozmowie z redaktorem Iwanowem. - Chcąc się wyleczyć z fobii, powinienem latać. Ale dla mnie jest to trochę jak leczenie chorobą. Nie chcę tego robić, radzę sobie bez latania - zakończył były piłkarz, a dziś ekspert stacji Polsat Sport. Jakub Żelepień, Interia