To była pasjonująca końcówka decydującego o losach półfinału super tie-breaka z Lorenzo Carbonim. Wcześniej obroniłeś trzy piłki meczowe. Tomasz Berkieta: - Nie do końca pamiętam, co się wydarzyło. Na razie jest mi ciężko pozbierać myśli. Cieszę się, że zszedłem z kortu, w dodatku wygrany. A Włoch początkowo zszedł wcześniej niż powinien, przy stanie 4:7 w tie-breaku trzeciego seta. To mówi wiele o emocjach. - Tak, to prawda. Ja początkowo też myślałem, że już skończyłbym ten mecz, ale cieszę się, że udało mi się pozbierać myśli. Nie myślałem o tym, że on już skończył ten mecz, tylko faktycznie dograłem do końca i jestem zwycięzcą. Losy meczu przechylały się w obie strony, widać było jak walczyłeś ze sobą w głowie, by przejść na tę stronę myśli, iż mecz ciągle jest do wygrania. - Było to ciężkie, szczególnie że do tego nie przywykłem. Okay, raz oddawałem serwis, ale już drugi raz taka sytuacja się nie powtarzała. Dzisiaj można to zrzucić na zmęczenie oraz faktycznie kwestie bardzo dużego zmęczenia psychicznego, bo wyszedłem na kort i byłem bardzo zestresowany. Musimy usiąść z trenerem i przedyskutować to, bo sam nie wiem, co się wydarzyło. Moim zdaniem jest to zmęczenie i stres, bo czułem, że technicznie jest coś nie tak. Już myślisz o tym, że to twój największy sukces w karierze? - Turniej jeszcze się nie skończył i trzeba grać dalej. Serwis to oczywiście twoja ogromna siła, lubisz szybkie korty, więc pewnie czujesz wielką satysfakcję, że na ceglanej mączce dotarłeś do finału wielkoszlemowej imprezy. - Faktycznie jest to przełamanie swoich własnych słabości, bo nie można powiedzieć, że wszedłem w sezon na mączce świetnie. Było to tragiczne wejście, więc cieszę się, że udało mi się opanować nerwy i emocje związane z tą nawierzchnią. Raz nerwy i mnóstwo emocji, ale trzeba oddać przeciwnikowi, że był doskonały zwłaszcza w grze defensywnej. Jego doślizg i wszystko, co pokazywał w obronie, mocno komplikowały ci zadanie. - Jest Włochem, jego warunki fizyczne nie pozwalają mu na agresywną grę. To też trzeba mu oddać, że nawet w ataku był niebezpieczny, więc tak naprawdę ani przez sekundę nie czułem się na korcie komfortowo. Cały czas musiałem próbować wywierać na nim presję i cieszę się, że to mi się udało. Ale faktycznie bardzo ciężko było go skończyć, szczególnie na starych piłkach w ostatnich gemach. Bardzo się ucieszyłem, że dostałem nowe piłki na ostatni gem przy 6:5 i na super tie-breaka. Bo nie wiem, co by się stało, gdybyśmy grali starymi. Jeden moment mnie zaniepokoił w drugim secie, gdy podchodziłeś po nieudanym bekhendzie wytrzeć twarz w ręcznik i po drodze powiedziałeś do siebie: "ja sam przegram ten mecz". - Na tamten moment tak się zanosiło. Wszystko, co wygrywał do pewnego momentu, to były moje własne błędy. Wygrał drugiego seta, bo popełniłem więcej głupich błędów w ważnych momentach. Jakby zdawałem sobie z tego sprawę, ale grałem na ryzyku, bo trzeba było jakoś go skończyć. Może mogłem przytrzymać piłkę dłużej w korcie, ale na tamten moment stwierdzałem, że muszę atakować, bo inaczej nie wytrzymam fizycznie. Więc faktycznie zdawałem sobie sprawę, że normalnie tych błędów bym nie popełnił, ale to jest półfinał Wielkiego Szlema i emocje jednak robiły swoje. Znasz dobrze swojego finałowego rywala? Będzie nim twój rówieśnik, Amerykanin Kaylan Bigun. - Graliśmy przeciwko sobie chyba tylko na Wimbledonie w deblu, ale znamy się mniej więcej od 10. roku życia. Można powiedzieć, że bardzo długo, ale nie mam pojęcia, jak on gra. Bardzo dużo się zmieniło, ostatni raz widziałem go rok, może pół roku temu. Kluczem przed finałem będzie opanować "głowę"? - Kluczem będzie regeneracja, ale na pewno będę musiał znaleźć sposób, żeby wyjść na kort i zapomnieć o tym, że to jest finał. Tylko grać tak, jakby to był mój pierwszy mecz i wyjść na spokojnie. Mówisz, że tragiczny był początek sezonu na mączce. Miałeś problemy ze zdrowiem? - Skręciłem obie kostki. Nie jest cały czas perfekcyjnie, w pewnych momentach czuję, że bolą i z tyłu głowy mam, że skręciłem je trzy miesiące temu. Nie jest komfortowe bieganie i ślizganie się, ale stwierdzam, że co mam do stracenia? Jak skręcę kostkę, to trudno. Czyli kluczowy jest tutaj Maciej Ryszczuk? - Zdecydowanie. Przez ostatni kwartał wykonaliśmy kawał dobrej roboty i widać to na korcie. Ja czuję się dużo pewniej, więc myślę, że współpraca z nim była super pomysłem. Mam nadzieję, że rezultaty będą widoczne nadal. Od niedawna współpracujesz z trenerem Piotrem Sierzputowskim. Co dodał do twojego tenisa? - Na pewno zdolność do adaptacji, bo tego w pewnych momentach brakowało. Pracujemy nad tym, abym złe emocje i niepewność w grze był w stanie przezwyciężyć, a dzięki temu był w stanie z tego wyjść sam. Nie do końca słuchając się trenera i jego podpowiedzi, tylko w sobie podjął decyzję co w danym momencie zagrać i co może przynieść punkty. Dlatego on mało mówi, tak? Ty z kolei dużo komentujesz swoje granie. - To jest po prostu doświadczenie Piotra. W pewnym momencie gdyby coś powiedział, to prawdopodobnie bym mu odpysknął, bo byłem w takich emocjach, że nie kontrolowałem co mówię i robię. A on to wie, kiedy coś powiedzieć, bo ja to przyjmę, a kiedy lepiej nic nie mówić i patrzeć, co robię. Ewentualnie dopiero w momentach, gdy będzie bardzo źle, wtedy spróbować coś mi podpowiedzieć. Iga Świątek po meczu z Anastazją Potapową powiedziała nam, że niedawno mieliście wspólną ogólnorozwojówkę, a łączy was osoba trenera Ryszczuka. Dodała, że mimo twojego młodszego wieku, oczywiście siła i moc były po twojej stronie, ale to wnosiło coś fajnego do zajęć. A jak wyglądała ta sytuacja z twojej perspektywy? - To znaczy skończyłem nad koszem, tak że nie najlepiej. Trochę mnie zemdliło na koniec, ale faktycznie była to super motywacja. Szczególnie, że wytrzymałościowo na razie nie jestem wybitny, więc wtedy faktycznie było super, że Iga była przede mną, a ja ją goniłem. To zmuszało mnie do jeszcze większego wysiłku. Skończyłem jak skończyłem, ale trening na pewno był udany i z pewnością dużo wniósł. To znaczy pracowałeś w jej tempie i ono było dla ciebie tak wymagające? - Nie, po prostu robiliśmy testy interwałowe. Każdy z nas biegł na swój maks. Na początku ja byłem szybszy, później ona, co pod koniec sprawiało, że jeszcze bardziej pchałem granicę mojej wytrzymałości. Iga mocno zaakcentowała, że trzyma kciuki m.in. za ciebie, życząc ci jak najlepszego wyniku. Wsparcie ze strony najlepszej tenisistki świata chyba też pomaga? - Jest to naprawdę super, duża motywacja i taki pozytywny "kop", że widzi moją grę. Ja za nią także mocno trzymam kciuki. Rozmawiał i notował Artur Gac, Paryż