Sebastian Staszewski, Interia: - Dlaczego zdecydowałeś się na tak egzotyczny kierunek jak Indie? Kibu Vicuña: - Pewnego dnia zadzwonił do mnie menadżer, który zapytał czy byłbym zainteresowany pracą w Azji. Nie potraktowałem tego poważnie, bo rozmawiałem już o powrocie na Litwę, miałem też ofertę z Chorwacji. Ale ten agent odezwał się kolejny raz i powiedział, że ma propozycję z Mohun Bagan. Poszukałem w Internecie i okazało się, że to historyczna drużyna, która ma 130 lat historii. W Hiszpanii futbol to religia. Spodziewałeś się, że w Indiach będzie podobnie? - To była niespodzianka. Wszyscy wiedzą, że w Indiach sportem numer 1 jest krykiet. Ale w tym kraju mieszka miliard ludzi, nie brakuje tam kibiców piłki. I jest w nich ogromna pasja. Opowiem wam na przykład o Mohun Bagan. Dla nich ten klub jest jak rodzina. Oni sami mówią: "Mohun Bagan to nasza matka". Od początku mnie i Tomka Tchórza, który jest moim asystentem, potraktowali fantastycznie. Widziałem film z lotniska, gdzie czekało na was kilka tysięcy ludzi ubranych w koszulki Mohun Bagan. - To było bardzo miłe doświadczenie. Na lotnisku od razu zabrali nasze walizki, traktowali nas tam jak gwiazdy. Kiedy graliśmy derby z East Bengal na Salt Lake Stadium, a to obiekt na europejskim poziomie, gdzie może wejść nawet 80 tys. kibiców, to trybuny zawsze były wypełnione. Atmosfera była jak na finale Pucharu Polski. Z jednej strony pół stadionu w zielono-brązowych barwach, z drugiej kibice ubrani na żółto-czerwono. Czasami było tak gorąco, jak na derbach... Legii z Polonią Warszawa. Kibice bywają tam nerwowi jak na przykład w Turcji? - To taki angielski model kibicowania. Robią to kulturalnie. Ale w Kalkucie ludzie są impulsywni. Jeśli wygrasz to jesteś Bogiem, ale jeśli przegrasz to stajesz się wrogiem publicznym. Ja derby grałem dwa razy. Raz zremisowaliśmy 1:1, a drugi raz wygraliśmy 2:1. I po tym meczu poczułem miłość Hindusów. W Indiach funkcjonują obok siebie dwie ligi. Mohun Bagan, z którym wygrałeś mistrzostwo, gra w I-League. Obecnie jesteś trenerem w komercyjnej Indian Super League. Jaka jest różnica między nimi? - I-League jest jak Ekstraklasa, a Indian Super League przypomina NBA. Budżety na pewno są dużo wyższe w Indian Super League. Ale poziom jest podobny. Na przykład czołowe drużyny I-League, czyli Mohun Bagan i East Bengal, teraz będą występować w ISL. Ich atutem są niesamowici kibice, wielka historia. Ale za to w pozostałych drużynach była kiedyś duża kasa, dzięki której grali tam bardzo znani piłkarze: Diego Fornal, Roberto Carlos, Nicolas Anelka, Marco Materazzi, Alessandro Del Piero, David Trezeguet, Dimityr Berbatow, David James, Carlos Marchena i znany z krakowskiej Wisły Kalu Uche. Dziś jednak w Indiach nie ma już takich gwiazd. - To fakt, ale są zawodnicy, którzy grali w Premier League, Primera Division. Pracowałem na przykład z Babą Diawarą, reprezentantem Senegalu, byłym piłkarzem Sevilli. Bardzo bramkostrzelny zawodnik. Kiedyś chcieliśmy go z Janem Urbanem do Legii Warszawa, ale wówczas okazał się dla nas zbyt drogi. Chciałeś sprowadzić do Indii polskich piłkarzy? Słyszałem, że rozmawiałeś z Radosławem Majewskim. - Nie chcę tego potwierdzać, ale miałem dwie, trzy możliwości. Nie doszło jednak do konkretów, bo w Indiach możemy mieć sześciu obcokrajowców plus jednego obcokrajowca z Azji. Jeśli chodzi o Radka to jest bardzo fajnym piłkarzem, pracowaliśmy razem w Lechu Poznań. Rzucałem natomiast temat Igora Angulo, mówiłem, że to dobry snajper do wzięcia. Wtedy mieliśmy jednak Bartholu Ogbeche, Nigeryjczyka, który kiedyś był w PSG. W tym samym czasie Angulo przeszedł do FC Goa, a Ogbeche dogadał się z Mumbai City. Zamiast niego wzięliśmy więc Gary Hoopera, który grał w Anglii i Szkocji. Gdyby Kerala Blasters chciała pozyskać czołowego piłkarza Legii Warszawa, byłoby was na to stać? - W tym roku nie, bo budżet jest mniejszy przez koronawirusa, ale w ubiegłym sezonie raczej tak. Chcę jednocześnie podkreślić, że wielu piłkarzy chciałoby tu grać, ale nie jest łatwo trafić do Indii. To które miejsce mógłby zająć w Ekstraklasie taki klub jak Mohun Bagan? - Poziom jest kompletnie inny. Właściwie to inny sport. W Polsce nie grasz cały czas przy 40 stopniach Celsjusza, inna jest wilgotność powietrza, inna jest trawa. Myślę, że raczej nie jest to zespół na górną ósemkę polskiej ligi, ale każdy obcokrajowiec z I-League dałby radę w mocnym klubie Ekstraklasy. Cały odcinek z Kibu Vicuñą możesz obejrzeć na kanale "Po Gwizdku". Rozmawiał Sebastian Staszewski