Jeszcze kilka tygodni temu taki wynik nie wywołałby żadnych większych emocji w stolicy. Teraz jest jednak inaczej, bo Legia wyraźnie wpadła w dołek i każde zwycięstwo jest niezwykle istotne. Przypomnijmy, że przed pucharową wyprawą do Tych "Wojskowi" przegrali aż pięć z sześciu poprzednich spotkań, w tym w niedzielę ze Stalą Mielec. Niespodzianka wisiała na włosku. 15-latek w bramce Legii Kibice okazywali co prawda wsparcie trenerowi Koście Runjaicowi, ale do swoich piłkarzy mieli mnóstwo zastrzeżeń. Niemiecki szkoleniowiec postanowił więc nie eksperymentować zbytnio ze składem i od początku postawił między innymi na Pawła Wszołka, Artura Jędrzejczyka, Kapcra Tobiasza, Bartosza Slisza czy Josue - liderów, którzy ostatnimi czasy zawodzili. GKS Tychy - Legia: Szybki początek strzelania Na otwarcie wyniku nie trzeba było długo czekać. Już w 10. minucie do siatki trafił Blaz Kramer, który po raz kolejny wykorzystał daną mu przez trenera szansę. Przed tygodniem strzelił gola w starciu ze Zrinjskim Mostar, a teraz ukąsił także tyszan. Duże zmiany w polskim klubie. Rozstanie z prawą ręką prezesa Gospodarze od początku rywalizacji popełniali sporo błędów w obronie. Zostawiali rywalom zbyt wiele miejsca, a Legia - choć nie w najwyższej formie - potrafi z takich prezentów korzystać. W 13. minucie było więc już 2:0. Tym razem bramkę zdobył Marc Gual, którego celnym podaniem obsłużył Gil Dias. Jeszcze w pierwszej połowie warszawianie zadali miejscowym kolejny cios. W 35. minucie Kramer ustrzelił dublet. Słoweński napastnik wykorzystał płaską centrę Wszołka. Do szatni obie ekipy schodziły więc przy wyniku 3:0 dla gości. Legia Warszawa awansowała do kolejnej rundy PP Po zmianie stron trener Dariusz Banasik od razu zdecydował się na trzy roszady personalne. Runjaic pozostał natomiast wierny swojej pierwotnej koncepcji, która najwyraźniej się sprawdzała. Na początku drugiej połowy Legia nie forsowała już jednak tak mocno tempa, starając się oszczędzać siły przed kolejnymi wyzwaniami. W 73. minucie piłka ponownie wpadła do siatki GKS-u, ale strzelec gola, Ernest Muci, nawet nie zaczął celebracji. Sędzia od razu zasygnalizował bowiem pozycję spaloną Albańczyka. Niespełna kwadrans później to samo stało się udziałem wprowadzonego z ławki rezerwowych Tomasa Pekharta. Ostatecznie wynik już się więc nie zmienił. Jakub Żelepień, Interia