Andrzej Klemba, Interia: Do opinii publicznej przedostały się informacje, że pan jako dyrektor sportowy Polskiego Związku Szermierczego, a w domyśle też prezes i wiceprezes nie chcieli, by na igrzyska pojechała Aleksandra Jarecka. A to ona była bohaterką meczu o brązowy medal. Łukasz Mandes: Rzeczywiście słyszałem nawet wypowiedź zawodniczki, że nie chciałem, by pojechała na igrzyska. To nie jest prawda, nigdy czegoś takiego nie powiedziałem, ani nie wskazywało na to moje zachowanie. Mało tego, gdy Ola zdecydowała się po przerwie macierzyńskiej na powrót do szermierki, niesamowicie się ucieszyłem. Zadzwoniła w sierpniu ubiegłego roku i poprosiła o spotkanie. Powiedziała, że chce walczyć o kwalifikację olimpijską, bo drużyna szpadzistek za sprawą złotego medalu mistrzostw świata w Mediolanie zapewniła sobie prawo startu w Paryżu. Wiedziałem, że powrót takiej zawodniczki podniesie poziom rywalizacji w szpadzie kobiet, co pozwoli na to, żeby drużyna była jeszcze mocniejsza. Ustaliliśmy, że wystąpimy do ministerstwa sportu o stypendium dla niej, zwłaszcza że musiała w pewnym stopniu zrezygnować z pracy. Uzgodniliśmy też, że będzie jeździła z kadrą na wszystkie zawody Pucharu Świata niezależnie od miejsca na liście klasyfikacyjnej. Oczywiście te starty były w pełni finansowane przez Polski Związek Szermierczy. Wszystko po to, by pomóc jej w powrocie.Opłaciliśmy jej też indywidualnego trenera przygotowania motorycznego. To nie koniec. Jeśli zawodnik chce korzystać z finansowania, musi uczestniczyć w zgrupowaniach centralnych, ale ustaliliśmy, że ze względu na pracę, do końca roku będzie pojawiała się tylko w weekendy, a od stycznia już w pełnym zakresie. W stu procentach wywiązaliśmy się z tych zobowiązań. A ona również dzięki naszemu zaangażowaniu, wróciła do statusu czołowej zawodniczki. Dostała od nas pełne wsparcie i dużą pomoc. W pierwszym starcie w Pucharze Świata była trzecia i serdecznie jej tego pogratulowałem. Czy tak zachowuje się ktoś, kto nie chce jakiejś zawodniczki w kadrze? Jestem zaskoczony tym, co mówi Ola. I po ludzku rozczarowany, bo na to nie zasłużyłem. Skąd więc powstały ogromne kontrowersje związane ze składem kadry? Jak wyglądał wybór? - Zasady są takie, że dwie zawodniczki kwalifikowały się do igrzysk na podstawie listy klasyfikacyjnej. Były to Renata Knapik-Miazga i Alicja Klasik. Dwie kolejne - zgodnie z regulaminem - to wybór trenera opiniowany przeze mnie i akceptowany przez zarząd związku. Nie jest to nic nadzwyczajnego, bo większość federacji robi podobnie, a nawet jest jeszcze większa dowolność w dobrze zawodników. We Francji pewny startu był tylko pierwszy zawodnik z rankingu a resztę dobierał trener. A we Włoszech szkoleniowiec ma pełną dowolność. I tutaj przykład z Paryża. Trener włoskich florecistek do drużyny nie powołał 12. zawodniczki w rankingu światowym a zabrał zawodniczkę z miejsca 23. W naszym przypadku trzecia i czwarta zawodniczka były wybierane przede wszystkim pod kątem startu drużynowego. Czemu tak? Ponieważ w tej konkurencji w ostatnich latach odnosimy duże sukcesy i tu są największe szanse medalowe. W szermierce walczymy indywidualnie i drużynowo. Dobór tej dwójki opiera się o wyniki, a właściwie o to, jak potrafią pomóc w walce drużynowej. Nie ma bowiem bezpośredniej korelacji miedzy wynikami indywidualnymi a zespołowymi. I nie brakuje na to przykładów. W szabli kobiet w turnieju olimpijskim w Paryżu dwie Francuzki były w finale, a trzecia w czołówce. Patrząc na takie wyniki mogłyby się wydawać murowanymi faworytkami co najmniej do medalu w drużynie. Tak się nie stało. Zajęły czwarte miejsce. Gdyby wziąć pod uwagę indywidualne wyniki naszych szpadzistek i ich miejsca w rankingu, w mistrzostwach świata nie powinniśmy nawet myśleć o ósemce, a zdobyły złoty medal. Chcieliśmy wybrać jak najlepsze zawodniczki do walki w drużynie. Tylko tym się kierowaliśmy, niczym więcej. Radosław Zawrotniak, trener AZS AWF Kraków, w którym trenuje Jarecka, mówi, że to ona powinna walczyć nie tylko w zespole, ale także indywidualnie, ale związek chciał, by to była Martyna Swatowska-Wenglarczyk. Trener kadry, ja i nikt w zarządzie nie miał wątpliwości, że to miejsce dla Martyny. Ona walczyła we wszystkich turniejach kwalifikacyjnych do igrzysk i miała najlepsze statystyki spośród Polek. W rywalizacji drużynowej to najczęściej ona kończyła mecze, a to nie jest łatwa sprawa. Potrafiła to zrobić, jak choćby podczas wygranych przez Polki mistrzostw świata. Gdyby nie jej świetne występy, ale także koleżanek, nie byłoby nas w ogóle na igrzyskach. Powtórzyła to również w Paryżu. Przed ostatnią walką ćwierćfinału z USA nasza drużyna traciła punkt. Martyna to odrobiła i zapewniła awans do półfinału. Indywidualnie też miała niezłe wyniki. Była trzecia w mistrzostwach Europy i na jednym z Pucharów Świata. To dawało nadzieje na niezły występ indywidualny. Kolejny cytat z trenera Zawrotniaka: "Najpierw trener kadry wybiera Jarecką, a potem dyrektor sportowy związku, jak podejrzewam na polecenie prezesa lub wiceprezesa, wciska inną szpadzistkę". Przyzwyczailiśmy się już do tego, że wiele opinii pana Zawrotniaka jest, delikatnie mówiąc, kontrowersyjnych i mało trafnych. W tym przypadku trener też mija się z prawdą. Wszystko odbyło się przy otwartej kurtynie i transparentnie. Poprosiliśmy trenerów kadry, by przyjechali do związku i przedstawili argumenty, kto powinien jechać na igrzyska. Bartłomiej Język, szkoleniowiec szpadzistek, rzeczywiście na początku wskazał, że lepszą opcją jest Jarecka. Zarząd zaczął zadawać pytania i w ich trakcie Bartek zaczął się wycofywać z tej opinii. Finalnie do przegłosowania przez zarząd podał tylko skład ze Swatowską-Wenglarczyk jako numerem 3, co oznaczało, że ona będzie walczyć też indywidualnie. Nie był w stanie jednoznacznie powiedzieć, która z zawodniczek powinna być czwartą reprezentantką na igrzyska, do rywalizacji drużynowej. Ja też miałem ogromne wątpliwości. I długo analizowałem, kogo zaopiniować. Była to bardzo trudna decyzja. Najtrudniejsza jaką musiałem podjąć podczas swojej pracy w roli dyrektora sportowego. W świetle tego co mówiłem wcześniej nie ma bezpośredniej korelacji pomiędzy wynikami indywidualnymi a drużynowymi. Dlatego skupiałem się przede wszystkim na ocenie zawodniczek pod kątem startów drużynowych. Z jednej strony Ewa Trzebińska jest aktualną mistrzynią świata w drużynie i przyczyniła się do wywalczenia kwalifikacji drużyny na igrzyska. Bez niej nie byłoby tego sukcesu. Zawsze podporą drużyny i na tych najważniejszych imprezach spisywała się bardzo dobrze. Z drugiej Jarecka jest niesamowicie utalentowana i przed przerwą macierzyńską osiągała niezłe wyniki. Problem w ocenie i doborze zawodniczek był taki, że w okresie wewnętrznych kwalifikacji w turniejach drużynowych obydwie zawodniczki nie prezentowały się najlepiej. Poza samą sportową postawą było to też spowodowane czynnikami zewnętrznymi. Ewa skręciła staw skokowy i na Pucharze Świata w Vancouver nie była w pełnej dyspozycji. Ola zaś na Pucharze Świata w Nanjin wystartowała w tylko jednym meczu, bo doznała drobnego urazu. Dodatkowo problem z rzetelną oceną postawy Oli był taki, że po powrocie wystartowała tylko w dwóch Pucharach Świata. W jednym doznała kontuzji, a w drugim nie wypadła najlepiej. Proszę też zrozumieć, że jak mamy zawodnika, który wraca po dwuletniej przerwie, bez względu na to, czym ona była spowodowana, to nie wiemy, czy osiągnie wysoką dyspozycję. W tamtym momencie nie było pewne, czy Ola będzie wzmocnieniem drużyny, która bez niej wywalczyła mistrzostwo świata. Te wszystkie rzeczy wypływały na to, że wybór czwartej zawodniczki nie był taki prosty ani oczywisty. A chcieliśmy, by był jak najlepszy, sprawiedliwy i miał uzasadnienie merytoryczne. Dyskusja była długa, argumenty padały za jedną i drugą. W końcu uznaliśmy, że trzeba dać sobie jeszcze trochę czasu, by nie podjąć decyzji zbyt pochopnie. Zdajemy sobie sprawę, że występ w igrzyskach jest marzeniem każdego szermierza. Odroczyliśmy decyzję o około miesiąc. I to Ola podczas Pucharu Świata w Emiratach Arabskich spisała się bardzo dobrze i było widać, że z zawodów na zawody prezentuje się coraz lepiej. Po tym starcie ja, trener i jednoznacznie związek uznał, że powinna jechać Jarecka. Wszystko odbyło się w duchu sportu. Można jednak odnieść wrażenie, że działanie związku nie było przejrzyste, a gdyby nie ofensywa AZS AWF Kraków, pisanie oświadczeń i podawanie argumentów, to Jareckiej nie byłoby na igrzyskach i być może też medalu. Dlaczego związek nie reagował? - Rzeczywiście, chyba za słabo broniliśmy się w mediach i dopiero pierwszy raz przedstawiamy, jak wyglądała ta sprawa od strony związku. Nie chcieliśmy podgrzewać atmosfery przed igrzyskami ani przerzucać się argumentami. Woleliśmy wyciszyć sprawę i nie komentować, by zawodniczki mogły w spokoju przygotowywać się do startu. Nie chcieliśmy niekończącej się opowieści i wciągania w to szpadzistek. A argumenty AZS AWF Kraków? Niektóre były nieprawdziwe albo naciągane. Statystyki meczowe przedstawione prze AZS AWF Kraków uwzględniają wszystkie spotkania, nawet te o miejsca 13-16 z drużynami z odległych lokat w światowym rankingu. W takiej sytuacji został postawiony znak równości co do takiej samej "wagi" meczu np. o miejsce pierwsze jak i o 15. To tak, jakby w piłce nożnej powiedzieć po wygranej z San Marino 6:0, gdzie stawką było 15. miejsce i przegranej z Niemcami 0:5, gdzie stawką było miejsce pierwsze, że w sumie w to jesteśmy bardzo dobrzy, bo strzeliliśmy więcej bramek z San Marino niż straciliśmy z Niemcami. AZS AWF Kraków pisał również, że Ola stoczyła mniejszą liczbę walk w meczach drużynowych, ponieważ kupiliśmy jej bilety lotnicze w takim terminie, że trener nie mógł jej powołać. To jest oczywiście kłamstwo. Na pierwsze dwa Puchary Świata do turnieju drużynowego trener powołał zawodniczki, które startowały na mistrzostwach świata w Mediolanie. Legnano i Vancouver to były pierwsze turnieje zagraniczne zaliczane do listy olimpijskiej i dopiero zaczynała kształtować się grupa zawodniczek, która będzie walczyła o start w igrzyskach. Po tych startach było wiadome, że poza pięcioma zawodniczkami startującymi w MŚ do rywalizacji włączą się również Aleksandra Jarecka i Alicja Klasik. Dopiero wtedy trener zaczął wprowadzać roszady w składzie. Po Pucharze Świata w Legnano szkoleniowiec rozmawiał z Jarecką i ustalił z nią, że pierwszym drużynowym Pucharem Świata, na którym wystartuje będzie Barcelona. Nikt wtedy nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń, łącznie z jej trenerem klubowym. Po porażce w rywalizacji drużynowej we florecie mężczyzn komentator telewizyjny stwierdził wprost "tak kończy się kolesiostwo i układy w Polskim Związku Szermierczym". Bardzo poważne oskarżenie. Chodzi o to, że w kadrze był Michał Siess, a nie Leszek Rajski? - Powiem szczerze, że nie znam osoby ze środowiska floretu, kto podważałby nominację olimpijską dla Siessa. Ja tylko przeczytam kilka zdań opinii trenera kadry: "Jest najwyżej sklasyfikowany w światowym rankingu. Uzyskał najlepsze wyniki w turniejach międzynarodowych, jest kapitanem drużyny i zawodnikiem kończącym mecze drużynowe. Wystąpił we wszystkich 93 pojedynkach." W dużej mierze dzięki Michałowi pojechaliśmy na igrzyska, wiele razy odrabiał straty i wyciągał drużynę z tarapatów. Nigdy nie zawodził. Także indywidualnie osiągał najwięcej spośród florecistów. Nikt ze środowiska nie miał wątpliwości, że powinien startować w Paryżu. To skąd upominanie się o Rajskiego i zarzut, że Siess pojechał do Paryża, bo jego ojciec jest w zarządzie PZS? - W rankingu wewnętrznym PZS, który obejmuje zawody międzynarodowe i krajowe Siess był piąty. Adrian Wojtkowiak i Jan Jurkiewicz zajmowali pierwsze i drugie miejsce. Andrzej Rzadkowski został wybrany, jako czwarty do drużyny, czyli rezerwowy. Rajski był wyżej od Siessa, ale na arenie międzynarodowej to Michał osiągał więcej i jak wspomniałem na początku zawsze wiele dawał drużynie. Cezary Siess to jedna z 14 osób zasiadających w zarządzie i nie ma decydującego głosu. Michała bronią wyniki i rola w kadrze. Wydaje mi się, że nawet Leszek Rajski tego nie podważa, choć zwyczajnie pewnie mu było przykro, że nie pojechał do Paryża. To jednak profesjonalista, który daje dobry przykład. Jednak w końcu Polski Związek Szermierczy mocno zareagował na ten słowa komentatora. - Nie pozwolimy atakować zawodników i psuć szermierczego święta jakim są igrzyska. A Jakub Zborowski podczas komentarza obrzydził wszystko. Przede wszystkim radość z medalu, bo musimy tłumaczyć się z oczywistych rzeczy, zwłaszcza we florecie. Mocno przesadził, bo zaatakował personalnie Michała Siessa. Zresztą już wcześniej obrzucał go błotem i wysyłał okropne wiadomości. Apogeum było podczas meczu z Włochami. Miałem wrażenie, że porażka florecistów sprawiła Zborowskiemu większą radość niż gdybyśmy wygrali. To odbiło się na całej drużynie. A oni przecież odnieśli sukces. 16 lat nie było zespołu florecistów na igrzyskach, a teraz zajęli wysokie szóste miejsce. To ogromne osiągnięcie, a komentator to obrzydza i umniejsza. To był świadomy atak na zawodników i związek, a na to nie możemy się zgodzić. I proszę sobie wyobrazić jak przykro musiało być Michałowi, który na planszy właśnie walczył dla Polski, a komentator sugerował wszystkim widzom, że obecność tego zawodnika na igrzyskach jest wyłącznie wynikiem układu i kolesiostwa? To było naprawdę haniebne i nikczemne. Nie mam na to słów. Rozmawiał Andrzej Klemba