- Nigdy go nie zostawię. Po prostu nie mogę, bo mam taki charakter... Tak wychowali mnie rodzice - powiedział Janusz Wąsowski, trener Yareda Shegumo, Przemysławowi Iwańczykowi z Polsatu Sport. Wzruszony szkoleniowiec zdecydował się opowiedzieć przed kamerą historię naszego reprezentanta i olimpijczyka z Rio, który znalazł się na krawędzi biedy. Jeszcze wiosną 2018 roku wydawało się, że Yared Shegumo - wicemistrz Europy 2014 w maratonie, olimpijczyk z Rio de Janeiro i od 2003 roku reprezentant Polski - jest na dobrej drodze, by podczas czempionatu w Berlinie w sierpniu powtórzyć znakomity wynik sprzed czterech lat z Zurychu. W Lublinie został mistrzem Polski w maratonie, forma rosła i były nadzieje, że uda mu się powalczyć o miejsce na pudle. Nic z tego, życie napisało swój scenariusz. Shegumo nie ukończył rywalizacji, zszedł z trasy z silnym bólem pleców. Jak się okazało, doszło do szczelinowego złamania kręgów w odcinku krzyżowym kręgosłupa. Do Polski wrócił na wózku inwalidzkim. Bez możliwości startowania w kolejnych biegach i zarabiania na życie. I rodzinę. Sponsorzy - z drobnymi wyjątkami - przestali finansować poważnie kontuzjowanego biegacza, od dwóch lat nie dostawał stypendium z PZLA, a pomagali mu zapaleńcy, prywatni biznesmeni - m.in. Jacek Podoba, Jan Firla, Marat Nefredinow czy Piotr Jeżołkowski. Pieniądze szybko się jednak skończyły i okazało się, że rodzina pochodzącego z Etiopii biegacza znalazła się w bardzo ciężkiej sytuacji materialnej. - Jeśli chcę coś osiągnąć, przejść na wyższy poziom, muszę walczyć. Żeby zwyciężać, trzeba kochać cierpienie - mówił przed kilkoma miesiącami w Polskim Radiu Shegumo. Z natury uśmiechnięty, ale też skryty. Niezbyt skory do dzielenia się swoimi troskami. Na pierwszy plan wysunęła się walka o powrót do zdrowia i sprawności. W listopadzie lekarze wykonali rezonans magnetyczny, okazało się, że kręgosłup nie nosi już śladów urazu. Potrzebna była jednak rehabilitacja, więc powrót do biegania odłożył się w czasie do stycznia. Kryzys przyszedł jednak już w grudniu. - Zadzwonił do mnie i powiedział: trener, nie mam nic... Pomogłem mu i jakoś to przetrwał - mówił wzruszony trener Janusz Wąsowski Polsatowi Sport. Z oczu szkoleniowca, który doprowadził swojego podopiecznego do srebra mistrzostw Europy i który uratował jego karierę przed laty, płyną łzy. Obaj czuja się bezradni, obaj nie chcą dłużej kryć, jak trudna jest sytuacja. Maratończyk nie ma pracy, nie otrzymuje stypendium z PZLA, nie jest objęty opieką Ministerstwa Sportu. Zasiłku dla bezrobotnych - ze względu na stan zdrowia - mu odmówiono. Wąsowski w 2011 roku wziął pod swoje skrzydła chłopaka, który dopiero co wrócił do Warszawy z Anglii. Przez ponad trzy lata nie trenował i nie startował, bo pracował na dwie zmiany i starał się zarobić na życie. Na Wyspy ruszył w 2007 roku, bo nie miał za co żyć. W polskiej kadrze znalazł się cztery lata wcześniej, jego wyniki były na tyle dobre, że po uzyskaniu obywatelstwa Etiopczyk mógł biegać dla swojej nowej ojczyzny. Zakrętów i ciężkich chwil w życiu miał wiele. Z kraju wyjechał w 1999 roku, trafił do Polski na MŚ kadetów i już został. W Etiopii trwała wojna, mógł trafić do wojska, a chciał biegać i żyć sportem. Polska mu to umożliwiła, ale znów jest pod górkę. Dziś Yared Shegumo wreszcie zaczął biegać, zakończył rehabilitację w połowie stycznia i znów może budować formę. Nim zacznie startować - a więc także zarabiać - minie kilka miesięcy. A lekkoatleta musi utrzymać żonę i dwójkę małych dzieci. Oraz siebie. Shegumo ma 36 lat, jeszcze kilka lat startów przed nim, być może kolejne sukcesy i powrót do reprezentacji. Kto pomoże Yaredowi Shegumo? Kris