Wczoraj polski tenisista pokonał Włocha Lorenzo Carboniego 7:6 (7-3), 4:6, 7:6 (10-4), a spotkanie było niesamowicie zacięte. Wcześniej Polak obronił trzy meczbole, a kulminacją emocji był super tie-break, w którym nastolatek bardzo efektownie rozprawił się z przeciwnikiem. Carboni sam utrudnił sobie zadanie, bo pakować zaczął się już przy wyniku 4:7, będąc przekonanym że to koniec półfinału. Serwisowe "bomby" Tomasza Berkiety. Kilkoro "rannych", potęga Polaka na serwisie Już tą wiktorią podopieczny trenera Piotra Sierzputowskiego zapewnił sobie życiowy sukces. Dotąd mógł poszczycić się byciem półfinalistą juniorskiego Australian Open oraz ćwierćfinalistą Wimbledonu. Świetnie i bardzo obiecująco zareagował na pytanie, czy już myśli o tym, czego w Paryżu dokonał. - Turniej jeszcze się nie skończył i trzeba grać dalej - zawyrokował. - Faktycznie jest to przełamanie swoich własnych słabości, bo nie można powiedzieć, że wszedłem w sezon na mączce świetnie. Było to tragiczne wejście, więc cieszę się, że udało mi się opanować nerwy i emocje związane z tą nawierzchnią. Świetna i bardzo obiecująca była jego reakcja tuż po spotkaniu. - Turniej jeszcze się nie skończył i trzeba grać dalej - uśmiechnął się szeroko. Dodajmy, że furorę zrobiła jego odpowiedź na pytanie wysłannika Interii o niedawny, wspólny trening ogólnorozwojowy z Igą Świątek. Ten był możliwy ze względu na korzystanie przez oboje tenisistów z usług Macieja Ryszczuka, trenera od przygotowania motorycznego i fizjoterapeuty. - Jak testy interwałowe wyglądały z mojej perspektywy? To znaczy skończyłem nad koszem, tak że nie najlepiej. Trochę mnie zemdliło na koniec, ale faktycznie była to super motywacja. Szczególnie, że wytrzymałościowo na razie nie jestem wybitny, więc wtedy faktycznie było super, że Iga była przede mną, a ja ją goniłem. To zmuszało mnie do jeszcze większego wysiłku. Skończyłem jak skończyłem, ale trening na pewno był udany i z pewnością dużo wniósł - opowiadał Berkieta, co robiło wrażenie zwłaszcza na tych, którzy dotąd nie dostrzegli w młodzianie takich krasomówczych talentów. Rezerwy w motoryce u Berkiety dają przesłanki, że potencjał tego zawodnika jest olbrzymi. Na obecnym etapie kariery najbardziej bazuje na przygotowaniu siłowym. W zasadzie trzeba powiedzieć, że w tężyźnie tego "dzieciaka" już widać wiele z męskiego tenisa. Furorę robi zwłaszcza na polu zagrywki, potrafiąc posłać piłkę szybciej od mnóstwa seniorów. Jego rekordowo zmierzona prędkość serwisu wynosi 233 km/h! Potężną przewagę na polu przygotowania siłowego było dokładnie widać w 1/4 finału z Moisem Kouamem, 14-latkiem. Francuzowi nie można było odmówić ambicji, ale nie miał szans na dłuższą metę grać w tenis, zaproponowany przez warszawianina. Już we wczorajszym półfinale z Carbonim byli "ranni", jak jeden z sędziów, który oberwał potężnie uderzoną piłeczką. A kilka z nich wyleciało poza obręb kortu, często przy wolejach, stając się prezentem dla przechadzających się po tenisowym miasteczku kibiców. Również finał od początku obfitował w fajerwerki. Kto najszybciej przekonał się, że refleks to najcenniejsza umiejętność, gdy na korcie przebywa polski "bombowiec"? Oczywiście kolejny arbiter liniowy, który nie zdążył się uchylić po serwie lecącym "grubo" ponad 200 km/h i przyjął cios na ciało. Na kilkanaście sekund zapanowała konsternacja, wzrok wszystkich skupił się na dziewczynie, ale skończyło się tylko na strachu. Dotykając sobie czoła przeglądnęła się w smartfonie niczym w lusterku i po chwili wymownie się uśmiechnęła, a wszystkim kamień spadł z serca. Również zawodnikom. Fanka jednak uznała, że nie ma co więcej ryzykować. I gdy tylko nastąpiła zwyczajowa przerwa między gemami opuściła tamto miejsce, kierując się na trybunę bezpośrednio pod sektorem dla mediów. Artur Gac, Paryż