Osamotnieni Kobe Bryant i Shaquille O'Neal to było za mało, by przedłużyć do dziesięciu serię "domowych" zwycięstw z rzędu w trwających playoffs. Szansa na wyrównanie stanu rywalizacji już we wtorek, ponowie w Los Angeles. Od 1984 zwycięzca meczu numer 1 NBA Finals przegrał całą serię zaledwie sześciokrotnie. Lakers byli jednak jednym z zespołów, które były wśród łamiących tę zasadę. W 2001 roku "Jeziorowcy" ulegli w pierwszym pojedynku - także w Staples Center - Sixers, by później wygrać całą serię 4-1. Wówczas ekipę z Filadelfii prowadził właśnie Larry Brown, który chce wyciągnąć z przeszłości pozytywną lekcję. - Nie chcę byśmy się zadowolili wygraniem tego meczu - stwierdził szkoleniowiec Pistons. - Chcemy wygrać drugi. W drużynie z Detroit mogli zaimponować niemal wszyscy gracze, którzy z żelazną konsekwencją potrafili wykonywać taktykę zarysowaną przez Larry'ego Browna. Prawdziwym liderem okazał się jednak Chauncey Billups. Rozgrywający "Tłoków" dobrze wywiązał się z typowych obowiązków gracza na pozycji numer 1, a ponadto odzyskał - zatraconą nieco w serii z Pacers - skuteczność, trafiając 8/14 rzutów z gry (22 pkt). - Kiedy wychodzę zza zasłony i nie ma na przeciwko mnie rywala, staram się rzucać - powiedział Billups. - I raczej trafię niż nie. Co ważniejsze inni gracze gości także zaznaczali swoją obecność i to nie tylko w obronie. Rasheed Wallace dodał 14 "oczek", Richard Hamilton 12, a trafiający z dystansu w kluczowych momentach Tayshaun Prince 11. Ekipa z Detroit miała 46-procentową skuteczność z gry i aż 50-procentową za trzy (6/12). Wśród podopiecznych Phila Jacksona nie zawiódł jedynie Shaquille O'Neal, który przez większość pojedynku "trzymał" wynik dla gospodarzy. Próbował pomagać mu Kobe Bryant (25 pkt, 10/27 z gry), ale zdecydowanie nie miał dnia w rzutach z dystansu (1/6 za trzy). Zdecydowanie zawiedli pozostali gracze wyjściowego składu - Devean George uzyskał 5, Karl Malone 4, a Gary Payton tylko 3 "oczka". Nie istniała też ławka Lakers, która zdobyła łącznie 4 punkty! Na swoich rezerwowych mogły natomiast liczyć "Tłoki". Corliss Williamson, Elden Campbell, Lindsey Hunter i Mehmet Okur złożyli się na dorobek 19 punktów. - Dobrze szanowali piłkę i potrafili przy każdym jej posiadaniu zagrać skuteczną akcję - ocenił grę rywali Phil Jackson. - Wszystko toczyło się po ich myśli. To wszystko złożyło się na pierwsze w historii (!!!) zwycięstwo Pistons w hali Staples Center. W obiekcie, do którego ekipa z LA przeprowadziła się ze słynnej Great Western Forum, koszykarze z Motown grali po raz szósty. Pierwsze punkty NBA Finals 2004, rzutem za trzy zdobył Rasheed Wallace. Lakers zaczęli nieszczególnie, ale pierwsze 8 punktów z rzędu zdobył dla nich Shaq O'Neal. Jednak szkoleniowiec gospodarzy Phil Jackson nie był zadowolony z gry swoich podopiecznych i po sześciu minutach gry (przy stanie 12:8 dla ekipy z Detroit) poprosił o premierowy "time-out" w decydującej rozgrywce. "Tłoki" umiejętnie przyśpieszały grę w ataku za sprawą Chaunceya Billupsa, który brał na siebie także odpowiedzialność rzutową (6 pkt w I kwarcie). Inauguracyjna kwarta meczu oraz rozgrywki finałowej zakończyła prowadzeniem gości (22:19), ale już po 55 sekundach gry w II ćwiartce i dwóch celnych rzutach wolnych Slavy Medvedenko Lakers objęli pierwsze prowadzenie (23:22). Obaj szkoleniowcy tradycyjnie korzystali z rezerwowych i można powiedzieć, że w tym okresie zmiennicy zagrali na remis. Wprawdzie dużo grający na pozycji numer 5 Elden Campbell i Corliss Williamson napsuli więcej krwi graczom Lakers, ale swoje trzy grosze do gry w ataku miejscowych zaczął coraz częściej dokładać Kobe Bryant. Rzucający obrońca "Jeziorowców" dobrze radził sobie także w obronie z czołowym strzelcem gospodarzy Richardem Hamiltonem. Właśnie udany blok Kobe na nieco przytłoczonym stawką rywalu pozwolił w końcówce kwarty znów wywalczyć Lakers jednopunktową przewagę (41:40 do przerwy). Zespół z LA mógł prowadzić nieco wyżej, ale sędziowie nie dopatrzyli się faulu na próbującym rzucić tuż przed końcową syreną IV kwarty Dereku Fisherze. Do przerwy świetną partię rozgrywał Shaq (20 pkt w pierwszych 24 minutach), którego dobre wykonywanie rzutów wolnych minimalizowało nieco zerowy dorobek punktowy po stronie Gary Paytona i Karla Malone'a. Podopieczni Larry Browna częściej stawali na linii rzutów wolnych, ale fatalnie pudłowali. Goście nie mieli także ofensywnego wsparcia ze strony Rasheeda Wallace'a, który po szybko złapanych dwóch przewinieniach w I kwarcie, nie wrócił już na parkiet do końca I połowy. To właśnie "Sheed" dał jednak sygnał do ataku dla Pistons po wznowieniu gry. Były gracz Blazers znów trafił za trzy, po chwili punkty dołożyli Billups, Hamilton oraz Ben Wallace i po pięciu minutach III kwarty goście prowadzili różnicą 8 punktów (56:48). Swój wkład w ten "run" miał także Tayshaun Prince, który w jednej akcji tuż przed końcem czasu fenomenalnie trafił od tablicy. "Jeziorowcy" szybko odzyskali rytm gry w ataku, wracając do swojej najważniejszej opcji ofensywnej czyli O'Neala. Gospodarzom pomógł też nieco Hamilton, który wciąż nie trafiał, a na dodatek popełniał straty. Koledzy Ripa - szczególnie celował w tym Billups - utrzymywali jednak dobrą skuteczność i po trzech kwartach prowadzili 64:58. IV kwarta zaczęła się jeszcze lepiej dla Pistons, którzy szybko uzyskali przewagę 10 punktów, a po rzucie za trzy Lindseya Huntera (9 minut i 47 sekund do końca) na tablicy widniał wynik 71:58 dla gości. Phil Jackson natychmiast zareagował "time-out'em" i polecił dogrywanie piłki do Shaqa. On nie zawodził w przeciwieństwie do Bryanta, który nie mógł trafić z dystansu. Podobne problemy mieli partnerzy Kobe'ego - praktycznie nie obecni w grze. Solidnie i zbilansowanie w ataku grali natomiast Pistons, a na odważną decyzję rzutową na 4 minuty przed końcem zdecydował się Prince i było 77:68 dla gości. Po chwili trafił Rasheed Wallace i Jackson znów wziął czas. Podobnie jak poprzednie przerwy, nie przyniosła ona zbyt wiele. Gospodarze byli bezradni wobec defensywy "Tłoków", a w ataku wobec świetnej gry Billupsa. Ostatnią nadzieję w serca widzów, którzy pozostali jeszcze w Staples Center, wlał rzutem za trzy Bryant, ale w odpowiedzi trafili Ben Wallace oraz Hamilton, przesądzając o sukcesie ekipy z Motown w pojedynku numer 1 NBA Finals 2004. NBA Finals 2004 - mecz nr 1 Los Angeles Lakers - Detroit Pistons 75:87 Stan rywalizacji (do czterech zwycięstw): 1-0 dla Pistons. Pistons: C. Billups 22, R. Wallace 14, R. Hamilton 12, T. Prince 11, B. Wallace 9, E. Campbell 6, Corliss Williamson 7, Lindsey Hunter 5, Mehmet Okur 1, Darvin Ham 0, Mike James 0. Lakers: S. O'Neal 34, K. Bryant 25, D. George 5, K. Malone 4, G. Payton 3, D. Fisher 2, S. Medvedenko 2, Kareem Rush 0, Rick Fox 0. Zobacz stan rywalizacji oraz zdobywców punktów w NBA Playoffs 2004