Poszło o zakład, że Barkley wygra bez problemów bieg na około 100 metrów (3 i pół długości parkietu) ze znanym z żelaznej kondycji fizycznej Bavettą. Ten ostatni, który biega każdego dnia ponad osiem kilometrów dziennie, wyskoczył na parkiet jakby chciał wygrać z 30-metrową przewagą, ale szybko dla każdego widać było, że Sir Charles bawi się z rywalem kończąc bieg... tyłem. Dlaczego ta impreza znalazła się w programie Meczu Gwiazd? Barkley jest na co dzień koszykarskim komentatorem (znakomitym) TNT, które w Stanach wykupiło prawo do pokazywania już czwartego pod rząd NBA All Star Game. "Pip"ciągle może? Wczoraj tylko trochę pisałem o tradycyjnym spotkaniu z dziennikarzami - tym razem w goszczącym ich hotelu Palms. Dziś więcej i to o spotkaniu z koszykarzem, który wcale nie jest tegorocznym All Star - Scottie Pippenie. "Pip" pojawił się wśród gwiazd i natychmiast skupił na sobie zainteresowanie dziennikarzy, którzy chcieli się przekonać, czy mówił poważnie, że w wieku 41-lat chce spróbować jeszcze grać w koszykówkę. "To nie był dowcip. Mogę grać przez 12-15 minut w meczu i pomóc drużynie walczącej o tytuł" - przekonywał gracz, który od dwóch lat, po kontuzji kolana nie miał nic wspólnego z National Basketball Association. Pippen napomknął, że najchętniej zagrałby dla Miami Heat, LA Lakers, Denver Nuggets, San Antonio Spurs lub Minnesocie Timberwolves, ale niżej podpisany nie jest przekonany, czy Scottie znajdzie chętnych. Zbyt dobrze pamiętam jak nie potrafił pomóc Portland Trail Blazers, kiedy prowadzili w playoffs w decydującym meczu z Lakers różnicą 14 punktów w ostatniej kwarcie i... przegrali, albo jak zakończył się eksperyment z powrotem do Bulls. Scottie w roli koszykarskiego analityka ESPN, tak jak to robi dotychczas - proszę bardzo. Scottie próbujący wskrzesić lata 90, w 2007 roku? Niekoniecznie. NBA? Nie, dziękujemy! Statua Wolności ubrana w strój Konferencji Wschodniej, lew przed hotelem MGM Grand reprezentujący Zachód. Tim Duncan i Dwight Howard próbujący (bezskutecznie) przebić wielkość plakatu Dwyane Wade'a na Mandalay Bay - tak wygląda Las Vegas przerobione na miasto koszykówki. Bez względu jednak jak wiele Sin City nie zrobiłoby by pozyskać przychylność Davida Sterna, przeciętni mieszkańcy Las Vegas nie kryją swojego niezadowolenia z najazdu ponad ćwierć miliona fanów basketu. "O czwartej nad ranem był taki tłok przed hotelem Monte Carlo jakby była piąta po południu. Kogoś zabili po pijaku" - mówi taksówkarz, który nie ukrywa, że nie jest zadowolony z tłoku i specyficznej grupy przybyszów. "Sami gangsterzy z Kalifornii, razem z nimi przyjechała jakaś brygada antyterrorystyczna z Los Angeles. A droga z Los Angeles do Las Vegas wyglądała podobno tak, jakby ktoś ewakuował połowę miasta..." Wiadomo, że wszystkie kasyna zgodziły się, że jeśli zespół NBA powstanie w Las Vegas, to żadne z nich nie będzie przyjmować zakładów na mecze z jego udziałem. To jednak ciągle zbyt mało, bo w sobotę Stern potwierdził to, co mówił już wcześniej - drogę do posiadania drużyny w Mieście Hazardu otworzy tylko jeden warunek - że kasyna nie będą przyjmowały zakładów na ŻADEN z meczów National Basketball Association. A to już zbyt wielkie wyrzeczenie dla kasyn zarabiających na zakładach dziesiątki milionów dolarów miesięcznie. Typujemy MVP Marty Burns ze "Sports Illustrated" zrobił wśród dziennikarzy nieoficjalne głosowanie na to, kto w niedzielę zostanie MVP Meczu Gwiazd. Oto jego wyniki - 1. Dwyane Wade (3-1), Dirk Nowitzki (4-1), Kobe Bryant (5-1), Gilbert Arenas (6-1), Shawn Marion (15-1). Co ciekawe, nikt nie postawił na obrońcę tytułu z zeszłego roku (LeBron James), zaś ja przyznaję się, że zagłosowałem po raz kolejny na Bryanta. Tak jak zawsze głosowałem na Jordana, kiedy przyjeżdżał na Mecz Gwiazd bronić barw Konferencji Wschodniej. Przemek Garczarczyk z Las Vegas