1 listopada 1946 roku był dniem szczególnym dla historii całego amerykańskiego sportu, choć być może wówczas jeszcze nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. W tamten jesienny piątek doszło w Toronto do koszykarskiego spotkania miejscowego zespołu - Huskies - oraz przybyszy z Nowego Jorku, ekipy Knickerbockers (dziś lepiej znanej pod skrótem Knicks). W Maple Leaf Gardens zasiadło nieco ponad siedem tysięcy fanów, a jeśli niektórzy mieli takie szczęście, by zostać obdarzonym przez naturę wysokim wzrostem, to mogli na mecz wejść za darmo - w ramach promowania wydarzenia każda osoba wyższa od George'a Nostranda, najwyższego z Huskies (203 cm), miała zagwarantowany wolny wstęp. Tamtego dnia zwycięscy okazali się Knickerbockers, którzy pokonali gospodarzy 68-66. Co historycznego było w tym starciu? Był to pierwszy mecz NBA w historii. NBA świętuje 75-lecie. Liga pokazała niezwykłą zapowiedź By być precyzyjnym, należy jednak stwierdzić, że spotkanie to zainaugurowało tak naprawdę rozgrywki Basketball Association of America, bo tak wówczas nazywała się ta liga. Nie zmienia to faktu, że w tym roku najlepsze koszykarskie rozgrywki świata obchodzą z wielką pompą 75-lecie swojego istnienia, o czym za oceanem daje się znać na każdym kroku.NBA z powodu swojego jubileuszu zaczęło korzystać ze specjalnego "diamentowego" logotypu, w którego centrum znajduje się jednak niezmiennie charakterystyczna postać, dla której wzór stanowił Jerry West, jeden z najbardziej zjawiskowych graczy w dziejach koszykówki. To, co Amerykanie nazywają "hype'em" zaczęło się jednak w momencie, gdy liga wypuściła pełną różnych smaczków i nawiązań zapowiedź kampanii 2021/2022. W krótkim materiale pojawiła się masa byłych (np. Abdul-Jabbar, Payton, Bird) i obecnych (James, Durant, Leonard) zawodników, a jedną z głównych ról w filmiku otrzymał Michael B. Jordan, aktor i model, fan koszykówki, który - bez cienia wątpliwości - angażu nie otrzymał przypadkowo... W ciągu całego sezonu podobnych sposobów uświetnienia 75-lecia będzie zapewne więcej - symboliczny stanie się oczywiście 1 listopada, kiedy to Toronto Raptors, duchowi spadkobiercy Huskies, podejmą u siebie Knicks. Nim jednak dojdzie do tego pojedynku, po północy 20 października czasu polskiego czekają nas dwa bardzo ciekawie zapowiadające się mecze: Bucks - Nets i Lakers - Warriors. NBA. Bucks - Nets: Mistrzowie kontra kandydaci na mistrzów Na pierwszy ogień, o godz. 01.30 pójdą "Kozły" i "Siatki". O tym, że zapowiada się mecz na wysokim poziomie nie trzeba przekonywać żadnego kibica koszykówki, na parkiecie staną bowiem naprzeciw siebie obecni mistrzowie NBA oraz zespół, który przez sporą część amerykańskich mediów sportowych wskazywany jest jako główny kandydat do sięgnięcia po triumf w tym roku. Bucks dokonali w zeszłym sezonie wielkiego wyczynu w finałach - ze stanu 0-2 z Phoenix Suns wyszli na 4-2 i zostali dopiero piątą ekipą w dziejach NBA, której udał się tak spektakularny powrót. Poprzednio podobnej sztuki dokonali Cleveland Cavaliers w 2016 roku w serii z Golden State Warriors.Dla kibiców o wiele ważniejszy był jednak sam fakt sięgnięcia po tytuł mistrzowski, niż styl, w jakim dokonał tego Giannis Antetokounmpo z kolegami. Poprzedni taki triumf pamiętali jedynie kibice "Kozłów" z najdłuższym stażem, bowiem ekipa z Wisconsin zdobyła go dokładnie 50 lat wcześniej, w 1971 roku. Na razie przedsezonowe przygotowania podopiecznych Mike'a Budenholzera nie nastrajają pozytywnie - drużyna z Milwaukee wygrała tylko jeden sparing na pięć, czując się widocznie komfortowo wyłącznie w Fiserv Forum, a więc na własnym terenie. To właśnie tam Bucks pokonali Oklahoma City Thunder całkiem wysoko, bo 130-110. Ze znacznie lepszymi humorami do startu sezonu podchodzą Nets, których sytuacja jest zupełnie odwrotna - w meczach kontrolnych tylko raz okazali się gorsi od rywali, którymi byli 76ers, choć trzeba zaznaczyć, że mają na koncie tylko cztery sparingi.Dowodzony przez Steve'a Nasha zespół wydaje się być już na tyle dojrzały, by sięgnąć w końcu po upragnione mistrzostwo. Po trzech kolejnych sezonach, w których "Siatki" wystąpiły w play-offach wszyscy związani z klubem marzą o tym, by przedrzeć się w końcu do finału ligi. Ostatni raz udawało się to w latach 2002-2003, kiedy franczyza swoją siedzibę miała jeszcze w New Jersey, a liderem zespołu był Jason Kidd, dziś szkoleniowiec Mavericks.W sezonie 2020/2021 Nets zostali powstrzymani w półfinale Konferencji Wschodniej przez... Bucks. Niecałe dwa tygodnie temu w meczu towarzyskim między obiema ekipami lepsi okazali się jednak gracze Nasha, którzy wygrali 119-115. Lakers - Warriors. Czy gwiazdy "Jeziorowców" zabłysną na parkiecie? Równie emocjonująco, choć z innych powodów, zapowiada się drugie spotkanie zaplanowane na wtorkową noc. Gdy zegary w całej Polsce wybiją dokładnie godz. 04.00, na parkiet w Staples Center wybiegną zawodnicy Los Angeles Lakers oraz Golden State Warriors. Co prawda kultura kibicowania dotycząca koszykówki w USA jest nieco mniej "zadziorna" niż w przypadku np. europejskiego futbolu, ale potyczka dwóch kalifornijskich drużyn zawsze ma w sobie dodatkowe tło.Ważniejsze jest jednak to, jak na początku sezonu regularnego zaprezentują się "Jeziorowcy", po których - z całą pewnością - nikt nie oczekuje przeciętności. Wszyscy chcą zobaczyć albo triumfalny pochód po kolejne, rekordowe mistrzostwo nr 18, albo gigantyczną klapę, która udowodni, że znane (mniej lub bardziej) nazwiska to jednak nie wszystko. Do LeBrona Jamesa i Anthony'ego Davisa dołączyli m.in. Carmelo Anthony, Russell Westbrook, Dwight Howard i Rajon Rondo. Wszyscy wymienieni to bez wątpienia koszykarze ze sporym doświadczeniem - pytanie tylko, ile zdołają wnieść do drużyny z "Miasta Aniołów". Na razie Lakers znajdują się co najwyżej w fazie "zgrywania się", choć by dojść do takiej konkluzji trzeba być prawdziwym optymistą.Podopieczni Franka Vogela zagrali sześć przedsezonowych meczów i wszystkie sześć przegrali, w tym dwa (z Nets i Suns) wysoko, bo różnicą ponad 25 punktów. Tylko dwie inne ekipy w okresie przygotowawczym nie zdołały ani razu zejść z parkietu jako zwycięzcy - byli to Wizards i Blazers, ale zarówno ekipa z Portland, jak i ta z Waszyngtonu grały tylko cztery razy. Do niedoli, która doprowadziła fanów Lakers na skraj paniki, dołożyli się... Warriors, którzy dwukrotnie pokonali "Króla Jamesa" i spółkę. "Wojownicy" nie są jednak wymieniani jednym tchem z innymi potencjalnymi kandydatami do mistrzostwa.Amerykański komentatorzy umieszczają GSW głównie w gronie zespołów "aspirujących", które mogą nieco zaskoczyć w nowym sezonie, ale ich szanse na tytuł nie są bardzo duże. Stephen Curry, niewątpliwie gwiazdor franczyzy z San Francisco, chciałby na pewno założyć na palec czwarty pierścień mistrzowski w swojej karierze. Nawiązanie do - jeszcze niedawnej - dominacji Warriors może być nie lada wyzwaniem, ale w "Złotym Mieście" wszyscy liczą przede wszystkim na zatarcie wrażenia po poprzedniej kampanii. "Wojownicy" nie zdołali wówczas przebrnąć nawet przez rundę play-in. W ich sytuacji kluczowe będzie to, w jakiej dyspozycji będzie Klay Thompson. Rzucający obrońca ostatnie dwa lata zmarnował głównie na zmaganie się z problemami zdrowotnymi, najgorsze już jednak chyba za nim. Koszykarz powraca powoli do treningów i trener Steve Kerr na pewno chciałby, by Thompson ponownie został jednym z liderów zespołu. Do takiego scenariusza jednak jeszcze długa droga. Bucks - Nets i Lakers - Warriors to dwa intrygujące spotkania, które niezależnie od wyników będą stanowić ciekawy start nowego sezonu - już trzeciego, który odbywa się pod znakiem pandemii COVID-19. Na razie - mimo stopniowego wzrostu zachorowań w Stanach Zjednoczonych, jaki można zaobserwować od lipca, nic nie wskazuje na to, by miało dojść do tak skrajnych rozwiązań, jak rozgrywanie przynajmniej części kampanii w tzw. "bańce", co miało miejsce na przełomie lata i jesieni 2020 roku. Są jednak inne problemy, z którymi musi zmagać się liga. NBA a COVID-19. Wielkie kłótnie wokół szczepień NBA wydało liczący kilkadziesiąt stron protokół dotyczący zasad działania rozgrywek w obliczu wciąż trwającej pandemii, a ponadto przedstawiciele ligi na każdym kroku podkreślają, że szczepienia są czynnikiem kluczowym dla udziału poszczególnych koszykarzy w sezonie. Kilka tygodni temu najpierw ESPN, a następnie Associated Press jako pierwsze nieoficjalnie podały, że wskaźnik zaszczepienia wśród graczy oscyluje wokół 95 proc. (później NBA potwierdziło te dane) Pozostałe pięć proc. stanowi twardy orzech do zgryzienia.Szczególna sytuacja wystąpiła w kwestii... Warriors oraz Nets. NBA zadecydowało bowiem, że należy trzymać się także ściśle zasad sanitarnych wprowadzanych przez władze lokalne. Tym czasem obostrzenia przyjęte w San Francisco i Nowym Jorku mówią jasno - osoby niezaszczepione spotkają się z ograniczeniem wstępu do zamkniętych obiektów publicznych i na imprezy masowe. To oznacza, że koszykarz, który nie przyjął żadnego preparatu, nie może pojawić się na parkiecie w hali sportowej. To było problemem przede wszystkim dla dwóch zawodników - Andrew Wiggins (Warriors) i Kyrie Irving (Nets) to zdecydowani przeciwnicy szczepień i za nic nie chcieli się ugiąć w tej kwestii. Pierwszy z nich - po tygodniach podtrzymywania sprzeciwu - w końcu postanowił przyjąć jednodawkową szczepionkę Johnson & Johnson. Nie miał jednak nawet zamiaru ukrywać, że robi to przede wszystkim dla świętego spokoju, regularnej gry i oszczędzenia sobie strat finansowych. NBA bowiem twardo stanęło przy swoim i zadecydowało, że koszykarze, którzy opuszczą jakikolwiek mecz ze względu na brak zaszczepienia, nie będą traktowani jak np. kontuzjowani zawodnicy - bez żadnej taryfy ulgowej zostaną im po prostu potrącone pieniądze z pensji. Część niezdecydowanych sportowców zapewne została przekonana tym właśnie argumentem, choć niekoniecznie każdy z nich był wylewny w tej kwestii tak samo, jak Wiggins.Tymczasem Irving pozostał dalej niewzruszony. "Robię to, co jest dla mnie najlepsze" - stwierdził rozgrywający. Jak podkreślał, to jego prywatna sprawa, czy chce się zaszczepić, czy nie, natomiast nie będzie pełnił roli rzecznika w przypadku innych graczy. Irving może jednak stracić znacznie więcej niż inni - bo na razie zapowiada się, że w ogóle nie będzie występować w NBA.Brooklyn Nets podjęli decyzję, że nie można być koszykarzem "na pół etatu" - jeśli nie będzie grać w domowych meczach, to nie zagra także i w wyjazdowych - ma to być przy tym kwestia spójności całej ekipy. Ktoś będzie się musiał ugiąć - albo NBA, albo Irving, ale tuż przed startem sezonu liga, ustami komisarza Adama Silvera, daje do zrozumienia, że kompromisu nie będzie."Mam nadzieję, że Kyrie, pomimo tego, jak mocno obstaje przy swoim zdaniu, ostatecznie zdecyduje się na szczepienie, ponieważ chciałbym zobaczyć go w tym sezonie w grze" - powiedział, dając jasny, choć subtelny sygnał 29-latkowi. Sprawa szczepień w świecie koszykówki - podobnie jak wszędzie indziej - powoduje masę sporów. Pobudzane są one tym bardziej, im więcej znanych nazwisk wypowiada się w całej sprawie - po jednej stronie znajdują się Irving z Higginsem, po drugiej np. Michael Jordan z Kareemem Abdul-Jabbarem, którzy zdecydowanie stwierdzają, że niezaszczepionych zawodników trzeba karać, a nawet wyrzucać z franczyz. Oto warunki, w jakich startuje wyjątkowy, 75. sezon NBA. Co do jednego wszyscy się z chęcią zgodzą - każdy ma nadzieję, że to ostatnia taka kampania w czasach zarazy. Paweł Czechowski