W pojedynku drugiego i trzeciego najlepszego strzelca sezonu Stephen Curry okazał się lepszy od Jamesa Hardena. Lider "Wojowników" uzyskał 34 pkt, z czego 18 po rzutach "za trzy". Najskuteczniejszy gracz "Rakiet" tym razem zdobył 28 pkt, choć miał też 11 zbiórek i dziewięć asyst. Pierwszą kwartę goście wygrali 31:24, a w drugiej powiększyli prowadzenie do 16 punktów (49:33). Wtedy sygnał do odrabiania strat dał rezerwowy Warriors Shaun Livingston, który w krótkim czasie zdobył 14 punktów, a w całym meczu zgromadził ich 18, a jego średnia z całego sezonu to 5,9. Głównie dzięki niemu już do przerwy gospodarze wygrywali 58:55. Rockets długo musieli sobie radzić bez środkowego Dwighta Howarda, który nabawił się urazu lewego kolana. Mimo to w końcówce zdobyli się na jeszcze jeden zryw - od stanu 97:108 zdobyli dziewięć punktów z rzędu i 16 s przed ostatnią syreną zrobiło się tylko 108:106 dla Warriors. Na więcej nie było ich jednak stać, a wynik dwoma celnymi rzutami wolnymi ustalił Curry. - To było trochę jak koszykarskie szachy. Zwłaszcza po opuszczeniu boiska przez Howarda obie drużyny bazowały na punktach graczy obwodowych. Każdy wiedział, że głównie w ten sposób będą rozwiązywane akcje, chodziło tylko o to, by przechytrzyć rywala - analizował trener Warriors Steve Kerr spotkanie, w którym odnotowano aż 51 prób rzutów za trzy punkty. Dobrą wiadomość miał dla fanów Rockets po meczu szkoleniowiec tej ekipy Kevin McHale. Jego zdaniem Howard będzie mógł wystąpić w kolejnej potyczce. - Prawda jest taka, że nie mamy alternatywy na jego pozycji. Jest nam niezbędny, by myśleć o sukcesie - dodał były znakomity zawodnik.