Golden State Warriors grali w wielkim finale po raz szósty w ostatnich ośmiu sezonach. Marzyli o siódmym mistrzostwie w historii klubu i cel osiągnęli po kilku latach przerwy, bowiem poprzednim razem ligę wygrali w 2018 roku. Stephen Curry świętuje - najbardziej wartościowy gracz finałów Finał miał ogromną rangę dla bostończyków, którzy w przypadku wywalczenia 18. w historii tytułu, zostaliby najbardziej utytułowanym klubem w historii. Póki co jednak nadal będą dzielić to miano z Los Angeles Lakers... "Wojowników" do wiktorii poprowadził Stephen Curry, szybko zapominając o swojej słabszej dyspozycji w poprzednim spotkaniu. Lider i najlepszy strzelec zespołu zdobył 34 punkty, tyle samo, co wyróżniający się w ekipie Celtics jego vis a vis, również rozgrywający Jaylen Brown. 34-letni Curry, jak można było oczekiwać, zdobywając swój czwarty w karierze mistrzowski pierścień, został wybrany najbardziej wartościowym zawodnikiem finałów. Curry największe wsparcie miał w Andrew Wigginsie, który zdobył 18 punktów, a także miał 6 zbiórek, 5 asyst i 4 przechwyty. Wyróżnił się również Draymond Green z 12 punktami, 12 zbiórkami, 8 asystami, 2 przechwytami i 2 blokami. Mecz, co w tej serii było już pewnym zwyczajem, lepiej rozpoczął zespół Bostonu, wychodząc na prowadzenie 14:2. W dwóch kolejnych akcjach podopieczni Steve'a Kerra nieco zniwelowali straty, ale ciągle musieli gonić wynik. I dopiero w samej końcówce pierwszej kwarty GSW po raz pierwszy w spotkaniu objęli prowadzenie, schodząc równo z syreną z korzystnym wynikiem 27:22. Drugą odsłonę spotkania goście rozpoczęli od imponującego uderzenia, szybko powiększając prowadzenie do 15 "oczek" (37:22), a później odjechali na jeszcze bardziej wyraźną przewagę (54:33). Gdy wydawało się, że mecz w zasadzie jest już rozstrzygnięty, w trzeciej partii miejscowi pokazali charakter i potrafili zbliżyć się na dystans 9 punktów. Warriors mieli jednak w swoich szeregach wielkiego Curry'ego, który w czwartej kwarcie pokazał cały swój kunszt. W pewnej chwili kibice zgromadzeni w TD Garden wyraźnie zrozumieli, że ich ulubieńcy już nie są w stanie odrobić strat. "Takiej podróży jak Warriors nie odbył nikt w NBA" Golden State Warriors do 40 na 49 przypadków poprawili bilans zespołów, które prowadząc w finale 3-2 sięgnęły po tytuł. Ostatnim, który wypuścił z rąk taką okazję, byli... "Wojownicy" w 2016 roku, kiedy przegrali szóste i siódme starcie z Cleveland Cavaliers. "Takiej podróży jak Warriors nie odbył nikt w NBA. Pięć kolejnych finałów i trzy tytuły, potem spadek na samo dno NBA i powrót na szczyt w zaledwie dwa lata po tym, jak było się najgorszą drużyną ligi" - oceniła stacja ESPN. "Znaleźliśmy sposób, jak to zrobić. Myślę, że po części wynikało to z naszego doświadczenia, a po części właśnie z mistrzowskiego rodowodu. Dzisiejszy sukces ma źródło w triumfach sprzed lat, to wtedy wykuwał się charakter tej grupy. Poświęciliśmy dekadę, by wdrapać się na szczyt, spaść z niego z hukiem i ponownie wejść na samą górę" - przyznał Curry. On, Green, Klay Thompson, który w styczniu wrócił do gry po dwuipółrocznej przerwie spowodowanej kontuzjami, i 38-letni weteran Andre Iguodala cieszyli się z czwartego tytułu w barwach "Wojowników". "Całe moje cierpienia się opłaciło. To były straszne dni, wylałem morze łez, a potem drugie morze potu, ale wiedziałem, że to jest do zrobienia. Szalone, ale możliwe. Wróciliśmy na swoje miejsce" - podsumował Thompson. pp/Art