"Wojownicy" prowadzą w serii do czterech zwycięstw 3-0 i awans mogą sobie zapewnić już w poniedziałek w meczu, który ponownie odbędzie się w Houston. W finale NBA po raz ostatni wystąpili w 1975 roku, kiedy zdobyli swoje trzecie mistrzostwo ligi. Gości do pewnej wygranej poprowadził Stephen Curry. Najlepszy koszykarz sezonu zasadniczego NBA rzucił w sobotę 40 punktów, trafiając 12 z 19 rzutów z gry, w tym siedem z dziewięciu za trzy. Wspaniale zagrał w trzeciej kwarcie, kiedy zdobył 19 "oczek", nie myląc się w ogóle zza łuku (przy czterech próbach). - Steph był Stephem. Po prostu niesamowity występ" - ocenił Steve Kerr, szkoleniowiec Warriors. - Nie sądzę, byśmy widzieli kogoś tak szybkiego, z umiejętnością do tworzenia sobie przestrzeni, zarazem z tym rodzajem nieustraszoności i pewności siebie - dodał. Curry, który w sezonie regularnym pobił własny rekord celnych rzutów za trzy (286) z 2013 roku, w sobotę wyprzedził w klasyfikacji jednych rozgrywek play-off Reggiego Millera. Obrońca Indiana Pacers w 2000 roku zanotował 58 "trójek", a Curry ma ich już 64. Rockets stoją teraz przed zadaniem prawie niemożliwym. Żadnej drużynie nie udało się bowiem awansować, jeśli przegrywała w serii 0-3. - Nie możemy jednak przestać wierzyć, nieważne, jak to zadanie wydaje się trudne. Zamierzamy walczyć. To jedyny sposób. Nie możemy się poddać - stwierdził Dwight Howard, center Rockets, który zdobył 14 punktów i zebrał 14 piłek. W poprzedniej rundzie Rockets potrafili awansować, mimo że przegrywali z Los Angeles Clippers 1-3. Finał Konferencji Zachodniej: Houston Rockets - Golden State Warriors 80:115 (stan rywalizacji play-off do czterech zwycięstw - 3-0 dla Warriors)