Dla polskich fanów to był szczególny finał. Nigdy wcześniej o mistrzowski pierścień nie rywalizował reprezentant Polski. Marcin Gortat co prawda na koszykarski szczyt (przynajmniej tym razem) nie zawędrował, ale i tak po sezonie może mieć powody do satysfakcji. Jednak finał NBA to nie tylko Gortat, o czym czasem i my z patriotycznego obowiązku nieco zapominamy. To także absolutny rekord wywalczonych tytułów przez trenera Phila Jacksona, czy też upragnione trofeum dla MVP finałowej rywalizacji zdobyte przez Kobe Bryanta. Top 10 finału NBA okiem INTERIA.PL: 10. Czas skończyć porównania Dwighta Howarda do Shaqa. Ok, lider Orlando dominuje w podkoszowej walce, ale rywalizacja ze sprytnym Pau Gasolem, czy silnym Andrew Bynumem pokazała jak wiele pracy czeka jeszcze obrońcę roku. Zwłaszcza jeśli chodzi o repertuar ofensywnych zagrań. 9. Zmiany Stana Van Gundy'ego. Momentami szkoleniowiec Orlando sprawiał wrażenie, jakby rzucał kostką przed dokonaniem roszady w składzie. Podważył pozycję Rafera Alstona w pierwszej piątce, posyłając w bój rekonwalescenta - Jameera Nelsona. 8. Kobe Bryant wreszcie zdobył tytuł bez Shaquille'a O'Neala. Od razu pojawiła się nowa kandydatura człowieka, bez którego "Czarna Mamba" nie dostałby się na szczyt. To Phil Jackson. Trochę absurdalne to wygląda. Swoją drogą można zaryzykować stwierdzenie, że Michael Jordan nie zostałby mistrzem bez Scottiego Pippena. 7. Zimna krew i pewna ręka Dereka Fishera w czwartym spotkaniu. Doświadczony rozgrywający Lakers dwoma rzutami za trzy punkty najpierw doprowadził do dogrywki, a następnie zapewnił ekipie z Los Angeles mistrzostwo ligi. Czwarte z Fisherem w składzie. 6. Występ Marcina Gortata w pierwszym finałowym meczu. 4 punkty, 8 zbiórek i 4 bloki wzbudziły uznanie nie tylko polskich kibiców i dziennikarzy. Szkoda, że w kolejnych meczach grał mniej, a także nie tak efektownie pod względem statystycznym. Tak czy inaczej w finale pokazał, że w NBA nie jest przez przypadek. 5. Rywalizacja Dwighta Howarda z podkoszowymi zawodnikami Lakers. Pau Gasol, Andrew Bynum, a czasem i Lamar Odom wykonali kawał dobrej roboty ograniczając muskularnego Howarda do absolutnego minimum jeśli chodzi o wykonane wsady. Inna sprawa, że lider Magic i tak przeciętnie notował po ponad 15 punktów i 15 zbiórek w każdym spotkaniu. To pokazuje jak wielkie ma możliwości i jak dobry może się stać, jeśli będzie ciężko pracował (patrz punkt 10). 4. Jednym z elementów świadczących o potędze zespołów jest obecność zawodników, którzy w trudnych chwilach potrafią wesprzeć lidera. W finale trudnych rzutów nie musiał wykonywać tylko Kobe Bryant, ale wspomniany już Derek Fisher, Trevor Ariza, czy Lamar Odom (dwie trójki z piątego meczu, które odebrały Magic nadzieję na zwycięstwo). Nie można też zapomnieć o Pau Gasolu. 3. Zmarnowane okazje Orlando. Magic mają za sobą najlepszy sezon od 1995 roku, kiedy w finale rywalizowali z Houston Rockets (porażka 0:4), ale w starciu z Lakers dwa mecze przegrali na własne życzenie. Da się przegrać prowadząc na 11 sekund przed końcem 87:84 i mając dwa rzuty wolne? Widać da się. 2. Dziesiąty tytuł dla Phila Jacksona na ławce trenerskiej. Tym samym szkoleniowiec "Jeziorowców" wyprzedził w klasyfikacji najbardziej utytułowanych trenerów NBA legendarnego Reda Auerbacha. Od razu zrodziły się opinie, że to Jackson, a nie twórca potęgi Boston Celtics jest najlepszy w historii. 1. Kobe Bryant. Można go nie lubić, można ciągle porównywać (tylko po co?) do Michaela Jordana. Ale trzeba przyznać otwarcie, że sposobem, w jaki poprowadził "Jeziorowców" po tytuł zapracował na słowa uznania.